Około
czterech tygodni temu byliśmy u znajomych nauczyć sie przygotowywać
Tażin. Danie marokańskie przygotowywane w specjalnym naczyniu
glinianym. Mamy takie naczynie, ale nie wiedzieliśmy jak do niego
podejść i podczas wizyty na herbatce u znajomego temat ujrzał
światło kominka i umówiliśmy się, że spotkamy się, by taki
posiłek wspólnie przygotować i zjeść, co odbyło się weekend po
owej herbatce.
Przygotowaliśmy
warzywa, naczynie, kominek już płonął, by zaopatrzyć nas w żar
potrzebny do ogrzania naczynia. Wspaniała przygoda, pyszne jedzenie.
Była to wersja wegetariańska, pełna aromatów i smaków, gdyż
czas oczekiwania na taki posiłek wynosi około godziny, bądź
godziny i pół, podczas której to zaczyna dochodzić do nosa
wspaniały aromat, a głowa nakazuje uzbroić się w cierpliwość,
mimo iż kiszki marsza grają. Zaczęliśmy więc prażyć na żarze
orzechy laskowe w skorupkach. Ojojoj! Cóż za rarytas, polecam
gorąco!
Po
wspaniałym posiłku, deserze - tarta kiwi-jabłkowa i herbacie
zielonej z miętą, a la marokańska, bądź algierska, udaliśmy się
późnym popołudniem na spacer. Szybkie tempo, godzina i kwadrans,
dałam radę, ale na koniec siedliśmy sobie w trawie już o
zmierzchu, aby chwilę odsapnąć, po czym wróciliśmy do znajomych
po rzeczy i zaraz potem do nas do domu.
Robił
się wieczór, nie pamiętam, czy znów coś dziergałam, czy poszłam
prosto do łóżka czytać. Następnego dnia chodziliśmy w tych
samych ubraniach, a wieczorem okazało się, że całe nasze dolne
kończyny pełne są piekielnie swędzących ugryzień czy ukąszeń.
Kiedyś już miałam podobnie przykre doświadczenie, po wizycie na
podwieczorku u znajomych w lesie i zabawie z kotem. Pewna byłam, że
to pchły od kociaka (w Argentynie znajomy miał alergię na
ugryzienia pcheł). Wtedy było to około 60 śladów na brzuchu, pod
pachami i na piersiach w fazie ciążowego wzrostu – było to coś
strasznego!!! Mati wówczas przybierał stoicką postawę i mówił:
„Nie drap się, to będzie Cię mniej swędziało, Kochana.
Oddychaj głęboko.” Tym razem łydki Matiego miały około 70
krwawych strupów, a po stoicyzmie nie było ani śladu.
Zaczęliśmy
pytać znajomych i przez przypadek dowiedziałam się, że to mały
pajączek żyjący w wysokich trawach, tak mały, że nie widać go
ludzkim okiem o wspaniale oddającej cierpienie po ukąszeniach
polskiej nazwie: swędzik jesienny. Tu nazwa pochodzi od miesiąca
sierpnia (août),
kiedy to potwornik ten się wykluwa z larw i zaczyna aktywne życie.
Nazywa się l'aoutat.
Swędzenie
powoduje ślina tegoż maleńkiego pajączka. Dużo dokładnych
informacji nie udało nam się zdobyć, poza tym jak się pozbyć z
otoczenia (nie zapuszczać trawnika, a wybierając się na spacer w
chaszcze zakładać grube spodnie, skarpety i wysokie buty. Po
powrocie wszystko (poza butami) wyprać na 60 stopni, bądź
zamrozić. Przemyć skórę octem i wykąpać się w gorącej wodzie.
My już byliśmy bardzo podrażnieni. Na basenie wyglądałam jak
negatyw biedronki zakładając, że jej kropki byłyby białe.
Smarowaliśmy się olejkiem z dodatkiem lawendowego olejku
eterycznego. Octem i staraliśmy opanować nocne ataki drapania,
kiedy ciało wypoczywało w ciepełku nachodziły najtrudniejsze do
opanowania fale swędzenia.
Wspaniałą
niedzielę oddrapaliśmy przez następne 10 dni:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz