piątek, 30 lipca 2010

Ciąża

Zanim zaszłam w ciążę, miałam w głowie jedynie wyobrażenie tego stanu. Mimo dwóch ciąży mamy, które przecież rosły dzień po dniu obok mnie, ale dziś wiem, że to było dawno temu i mając 14 czy 18 lat myśli i odbiera się ciążę zupełnie inaczej niż mając 30. Basia w zasadzie była bieżącym źródłem informacji, bo opowiadała mi nie tylko o swoich doświadczeniach, ale i wielu koleżanek. Ja sama pamiętam, że lata miałam gdzieś w głębi paraliżujący strach fizyczny, mimo jakże wszystkim chyba znanych chęci zostania mamą, że ten brzuch, tak duży i delikatny zarazem, że coś mu się stanie, że co gorsza ja nieumyślnie coś mu zrobię. Ale natura wszystko doskonale przewidziała.
Brzuszek rośnie dużo wolniej niż świadomość, odpowiedzialność i instynkt macierzyński. I tak, nie mając jeszcze brzucha, z jednej strony korzystam ze spania na brzuchu, plecach i wszelkich innych czynności, które naturalnie mniej męczą bez 9kg arbuza, dźwiganego przed sobą. Z drugiej zaś strony bardzo ciekawa jestem jak to jest z tym arbuzem:) No i przede wszystkim jak zmienia się świadomość i relacja z dzidzią, gdy jej ruchy są na tyle silne, że mama je odczuwa. Ja mam świadomość ciąży, jej kolejnych miesięcy, przygotowuję się do porodu, zarówno mentalnie, jak i ćwiczeniami oddechowo – fizycznymi. Jednak najczęstsze pytania to: czujesz czy to chłopiec, czy dziewczynka?, bądź: czujesz, że to realne? Odpowiedzi: nie czuję specjalnie, żadnej preferencji płci. Często wywołują reakcję: jak to? To samo dotyczy się realności. Tak czuję, że realnie mam wciąż gazy, 1-3 razy w nocy siusiam, ostatnio polepszył mi się apetyt i zmniejszyła niechęć i wrażliwość na pewne zapachy, której nie dało się nie czuć realnie, ale Fasolka ma 4, może 5 cm, nie czuję jej w żaden poza myślowy sposób. Tak więc pierwotne poczucie wręcz zakłopotania przy odpowiadaniu na tego typu pytania już mi przeszło. Mati wymyślił odpowiedź w razi natrętnych pytających:Z zachwyconym wyrazem twarzy mówię: Hermafrodyta!
Nie będziemy pytać o płeć, jeżeli przy kolejnym USG nie ustawi nam się dzidzia tak ewidentnie, że bez lekarza się zorientujemy to będziemy czekać w nieświadomości i naszych przeczuciach na dzień urodzin.
I tak zmiany fizyczne jakie są widoczne na dziś dzień to jak to mówi Iza, biust Bridget Bardot, na szczęście już mniej bolesny, początki jednak były dość męczące, cała klatka piersiowa i ramiona mi się zamykała i trudno było mi oddychać, zwłaszcza w nocy, gdy nieświadomie tylko pogłębiałam te bolesne pozycje na boku. Teraz jest całkiem przyjemnie, czekam aż osiągnie maksimum, by zakupić odpowiedni biustonosz, co nie jest łatwe w moim przypadku, bo każdy ucisk brzucha lub pod biustem powoduje nudności, ale coś się musi znaleźć. Utrata 1,5kg, która w zasadzie daje większy komfort i lepszą formę, a na razie nie daje powodów do niepokoju. Włosy mi rosną i nie wiem, czy po prostu teraz czuję ile ich mam, czy naprawdę zaczęły rosnąć szybciej i stały się gęstsze. Grzybiczne plamki na brzuchu, które mentalnie staram się wykurzyć, bo procedura smarowania się 1x dziennie przed prysznicem cytryną i 2x dziennie maścią w ogóle mnie nie bawi. No ale łykam od tygodnia witaminy i minerały w dawkach jak dla konia, ponoć najlepsze z najlepszych. Piję soki żelazo-kwasofoliowe i czasem czuję się jak wielka menzurka:) Objawy mniej widoczne, a bardziej odczuwalne to również mniejsza senność, teraz idąc spać między 20 a 22 o 5 z pierwszymi kogutami ja zaczynam oszukiwać i zakrywać sobie oczy apaszką, tak, by do tej 7:30 jakoś dociągnąć w półśnie. Zachód słońca przynosi często ziewanie i niesłychaną ciężkość powiek, ale budzić się z kogutami wydaje mi się normalniejsze niż chodzenie spać z kurami, więc od 18 do min 20 przeczekuję, ostatnio nawet mam apetyt na małe kolacyjki, więc mam co robić, bo czytanie, bądź używanie komputera, przy żarówkach energooszczędnych o chłodnym i za słabym świetle męczy dwukrotnie. Również czytanie w łóżku skrzętnie opatulonym moskitierą z włącznikiem światła przy drzwiach jest mało praktyczne. Zamierzam zorganizować stolik nocny z lampką. Wczorajsze odkrycie, bo wreszcie dach został naprawiony i nie kapie na łydki Matiego, mogliśmy zatem odsunąć łóżko od drzwi łazienki(jedyna pozycja zapewniająca suchość łydek) i jest dojście z dwóch stron do łóżka i kontakty na lampki również z dwóch stron. Wcześniej pokój wyglądał jak jedna łazienka w fazie projektu w zdaje się jakiejś konkursowej mieszkaniówce pewnego gdańskiego biura projektowego, gdzie na wejściu do łazienki stała wanna, co bardzo bawiło szanownych inżynierów architektów:) A ja główna zainteresowana toaletą w godzinach nocnych miałam bezpośredni kontakt z drzwiami:)
Kolejną nowością było dla mnie szybkie męczenie się. Nauczyłam się szanować stan głodu, wręcz do niego nie dopuszczać i zmęczenia. Czyli nie mogę długo stać, więc jak piorę, to sobie siadam i czytam książkę w przerwach, bądź jak gotuję, to na siedząco. Chodzenie jest dużo mniej męczące, idąc spokojnie, czasem przystając, gdy jakaś górka mnie wykończy mogę chodzić ze śpiewem na ustach. Ostatnio chyba wracają siły i tak szybko szłam, że miałam wrażenie, że mnie same nogi niosą. Wspaniałe uczucie, często jednak czuję, że ja muszę te nogi mobilizować, bądź wręcz ciągnąć za sobą:) I tak z takim drobnym zmęczeniem, przychodzi spadek nastroju, jednak bardzo łatwo przepędzić to zmęczenie siadając i popijając herbatę z cytryną i miodem lub przekąszając małe „conieco” albo po prostu wyciągając się na łóżku jakiś czas.
Nie taka ciężka ta ciąża jak na razie. Zbieram siły na te dodatkowe arbuzowe kilogramy. No i każdy dzień to dla nas nauka przede wszystkim cierpliwości. Myślę, że wyniki tej nauki jak dotąd są satysfakcjonujące. Rośniemy razem z Fasolką.

poniedziałek, 26 lipca 2010

Ciut aktualności.

Teraz, gdy już oficjalnie wiadomość poszła w eter, mogę pokrótce opowiedzieć kiedy co i jak.
Jeszcze goszcząc u Sandry jednego dnia źle się poczułam i wtedy już wielkość piersi i męczenie się z większością zapachów dały podejrzenia.
Parę dni później przeprowadziliśmy się do kiosku i któregoś dnia wybrałam się na badania do Palmeiras. Poza badaniem na pasożyty w systemie pokarmowym zrobiłam również badanie krwi pod kątem ciąży, z nastawieniem, że jeśli to nie ciąża, to nie wiem co mi jest. Wynik krwi wyszedł pozytywny.
Krótko potem poszliśmy do przychodni. Ja lekko spięta, że każą nam płacić, a znajoma, co lubi opowiadać różne historie, raz wspomniała o domowej wizycie lekarza, która kosztowała 200R$ (1R$~1,90zł). I tak Mati powiedział do pani recepcjonistki: „Moja partnerka jest w ciąży”, na co pani spokojnie: „A, dokument poproszę”
I tak zostałam zapisana do przychodni, gdzie mam co miesiąc wizyty bezpłatne. Wizyty na zmianę są z pielęgniarką położną i lekarzem Aureo. Aureo, mieszkał w Chile i mówi po hiszpańsku. Jest również jedną z czterech osób, które na początku lat 80 założył Lothloren, pierwszą komunę w Vale do Capao. Widziałam jego zdjęcia z długimi włosami, grającego na gitarze. A teraz nadal sobie tu mieszka i robi dobrą robotę. Parę dni temu dowiedziałam się, że również był akuszerem. Nie wiem jaką ma specjalizację medyczną, wiem, że również jest lekarzem naturalistą. Jednak na zmiany grzybiczne na brzuchu, które okazały się moim słabym punktem obniżonej odporności, przepisał Clotrimazol.
Natalia – położna, która broni się w styczniu, przyjechała do Vale do Capao, by nabrać doświadczenia, i tak samodzielnie odebrała chyba ponad 3 porody i asystowała przy innych. Chyba nie spodziewała się takiego tempa. Porody w domach.
Pierwsza wizyta była z Natalią. Uzupełniła książeczkę ciążową, wypisała skierowania na badania rutynowe, zbadała piersi, brzuch, nogi, czy nie opuchnięte. Pierwsze jej pytanie było: „Więc jesteście w ciąży?” Na co Matiemu się łza w oku zakręciła, a drugie pytanie było, czy jesteśmy szczęśliwi. Potem jeszcze czy to pierwsze dziecko, a Mati na to: „Chyba tak...”
Te prenatalne wizyty połączone są z zajęciami dla ciężarnych, które odbywają się w środy i prowadzi je Sonia. Sonia jest drugą z czterech osób, które założyły Lothloren. Jest nauczycielką jogi. Przeurocza osoba, w październiku zostanie pierwszy raz babcią. Będzie przerwa w zajęciach, bo jedzie do córki, która mieszka w Salwadorze.

My do Salwadoru wybieramy się w połowie sierpnia, by przedłużyć wizę, zrobić zakupy produktów nieosiągalnych lub osiągalnym za jakieś szalone sumy, typu migdały lub orzechy, czy olej z oliwy. Również chcielibyśmy zwiedzić Chapadę, bo wiele osób powtarza, że są miasteczka a la Vale do Capao sprzed 10 lat z lepszą infrastrukturą, np. internet, zasięg. Potrzebujemy do tego jednak samochodu. Chcemy zaproponować znajomym, żeby pożyczyli nam za drobną opłatą. Oni mieszkając w Capao nie korzystają z samochodu. Tak więc zapakowalibyśmy się z sąsiadami i zrobili kiludniowy tour na południe.

Pogodowo bez zmian, leje i świeci słońce i wieje. Na słońcu piorę sobie w samych majtkach lub czytam książki za domem na stołeczku. Grzyby nie lubią słońca, więc jednym z zaleceń lekarza było wystawianie brzucha na słońce. Mati wykarczował korony drzew, tak by słońce dłużej nagrzewało dom i dzięki temu dłużej można siedzieć na słonku w pełnej dyskrecji za domem.

Samopoczuciowo coraz lepiej, choć zmęczenie nadal dopada zbyt niespodziewanie, na szczęście równie niespodziewanie pojawia się energia. Nie mogę zatem robić sztywnych planów, tylko bieżąco dostosowywać się do aktualnych warunków fizycznych. Apetyt mi się poprawił i pomaga jedzenie często a mało. Długie przerwy (np. 3h) przynosiły mdłości i niechęć do jedzenia.
Mam cichą nadzieję, że teraz w drugim trymestrze wrócą mi siły na tyle, by móc zrealizować jeden ze szlaków, których miliony nas otaczają. Wciąż oglądam te góry z doliny, mam ochotę spojrzeć z góry na dół. Nie mogę się doczekać.
Brzuch rośnie jedynie od wzdęć, a lędźwiowa część kręgosłupa już daje się we znaki. Nie wiem, czy to kwestia materaca z kiosku, czy ciąży. Ćwiczę, chodzę. Dbam o siebie ze wszech miar.
Apetyty z mielonych przeszły na kotlety ziemniaczane z sosem grzybowym. Także poproszę serdecznie babcię Irenkę o przepis. Bo grzybki mam nadzieję, że suszone niedługą dotrą od mamy.
Poczta działa różnie. Dwie przesyłki wysłane 22.06 z Gdyni i 23.06 z Warszawy doszły w odstępie 2 tygodni. Pierwsza dotarła gdyńska. Teraz zobaczymy ile będzie szła od Madzi i od mamy. Nawet sobie nie wyobrażacie jakie miłe są wyprawy na pocztę. Czuję się jak 15 lat temu, gdy wchodząc na klatkę schodową, spoglądałam na skrzynki na listy, a korespondowałam wtedy na dużą skalę Warszawa-Gdańsk.
Dziękuję serdecznie za pocztówkę z Brukseli, Basiu!!! Ale niespodzianka! Doszła w środę, 21 lipca.

niedziela, 18 lipca 2010

FOTOS

Zdjęcia wreszcie działają!! Aktualne zdjęcia na pasku po prawej, pod nazwą BRAZIL.

Wyprawa do Seabry.

W czwartek wybraliśmy się do Seabry, moja najdłuższa, jak dotąd, lokalna wyprawa (Seabra leży kawałek za Palmeiras i łączy je droga asfaltowa). 2H drogi, z czego 1,5h to dotarcie do Palmeiras drogą bitą zahaczając o wszystkie możliwe wioseczki i dzielnice zbierając pasażerów.
W Seabrze zrobiliśmy zakupy, pobraliśmy pieniądze z bankomatu i wykonaliśmy pierwsze zdjęcia Fasolki, którą podejrzeliśmy przez USG. Nasza maleńka Kreaturka ma 10,5 tygodni i mierzy 31mm (główka-pośladki).



Różne procesy jakie przechodzę dają świadomość „bycia w ciąży”, poczucie odpowiedzialności i ogólne poczucie, że coś się zmienia i dzieje z dnia na dzień. Jednak nie mam jeszcze kontaktu z fasolką, jest maleńka i brzuch widać głównie, gdy zjem coś a la kapusta. Stąd oglądanie maleństwa na USG mnie całkowicie zaczarowało. Leżałam wpatrzona w monitor, słuchając lekarza. Gdy wyszliśmy z gabinetu poczułam, jak miękko mi w kolanach i że mam zawroty głowy, jednym słowem ogromne emocje wezbrały. Bardzo miły moment.

Przeprowadzka

Przeprowadziliśmy się z małego kiosku do domu. DOM ma kuchnię z oknem i wyjściem na ganek, pokój dzienny z kominkiem, dwa pokoje z łazienkami każdy. Jeden z nich, z łóżkiem stał się nasza sypialnią, a drugi to pomieszczenie a la mała świątynia. Stoi w nim kozetka – stół do masażu, trzymamy tam też pasy do jogi i materac do ćwiczeń i dziś, drugiego dnia w nowym domu udało mi się zrobić całą sesję poranną jogi. Dało mi to dużo energii i siły na cały dzień. I spokój wewnętrzny, jakże ostatnio potrzebny.
Z tyłu domu, na ścianie kuchni, jest zainstalowany dwukomorowy zlew do prania, jedna z komór ma subtelną wersję tary do prania – pofalowany skośny blat. Komory obsługiwane są przez dwa niezależne krany. Rozwiesiłam sznurki do suszenia bielizny na słońcu i parę godzin prałam. Ogromne prześcieradła nieźle poprawiają krążenie, stopy mam ciepłe. I tak wyglądała nasza niedziela, Gicela prała równolegle przy ich punkcie prania, który widzę z naszego, jest nic porozumienia kobiet piorących, za oknem kuchennym Guillermo i Juan gotowali 2h obiad. Nasza kuchnia ma nowiusieńką, pełnowymiarową kuchenkę gazową z piekarnikiem! Test przeszła pomyślnie. Za drugim oknem, Mati masował francuską koleżankę o celtyckim imieniu, którego nikt nie pamięta.
Juan (Żuan) jest przyjacielem Jonasa (Żonasa), który ma żonę Polkę Dorotę. Dorota jest aktualnie w Polsce, ale już ma załatwiony pobyt w Brazylii i niebawem przyjeżdża do Vale do Capao. Słyszałam wcześniej od Matiego o wizycie Polki, ale nie sądziłam, że będzie tu mieszkać! Dwie Polki na takim końcu świata:) Cieszę się i czekam z przyjemnością na spotkanie i relację jaką przyniesie.
Przy okazji Juana – mała dygresjo-refleksja a propos imion. Zaczęłam się zastanawiać dlaczego Joanna po portugalsku to Juana, skoro Juan to Jan. A Jan plasował mi się bardzo daleko od Joanny. Zaczęłam zdrabniać i już Jasiu i Joasia jakoś bliżej. Może dla Polaka jest to zupełnie oczywiste, jak Marian i Marianna, ale dla mnie to nowe odkrycie dnia.
Po obiedzie zrobiłam ciastka owsiane ze zmodyfikowanego przepisu Basi (więcej cukru, ale z trzciny, kakao, sezam i ziarno słonecznika, nie dodaję proszku do pieczenia, ani sody – działa!) Piekarnik jest wspaniały.
W łazienkach są prysznice z gorącą wodą. Gorącą!! Na podłodze kafle układane w szachownicę biało-kolorową. Kolorowa część to mozaika, całkowicie mnie pasjonująca, wykonana przez właścicieli, którzy nie boją się zdecydowanych zestawień kolorystycznych. Ściany w każdym w pomieszczeń (poza dwukolorowymi łazienkami mają trzy różne kolory. Zdecydowane róże, zielenie i niebieskości, czasem tylko wspomaga żółty, który chyba nie wyszedł, bo zamiast wpadać w pomarań, co by dało podobne nasycenie do pozostałych kolorów, przypomina raczej beżyk skromny. Dziś przyszła mi do głowy nazwa procesu twórczego nad tym domem - „deep trip”

Maryla Rodowicz.

Ostatnio patriotyzm objawia mi się regularnie, gdy sama pokonuję pieszo dłuższe dystanse. Jak się objawia? Otóż śpiewaniem! Tak, tak, kto by pomyślał. Na głos sobie śpiewam. Jednak po paru piosenkach stwierdziłam, że brakuje mi słów i że dobrze byłoby poprosić kogoś z Was o przesłanie mailem piosenek w formacie mp3, a słowa, to sama szybko mogę sobie na internecie ściągnąć. I tak myśląc doszłam do wniosku, że wszystko co śpiewam, śpiewała m.in. Maryla Rodowicz. I tak „Wsiąść do pociągu” i „Nocne gadanie” głównie mnie prześladują. Jednak któregoś wieczoru już w łóżku nagle poczułam natchnienie i pomyślałam, no cuż za oryginalność: Orkiestra gra... Znów Mary Rodo. Wczoraj czekając na panią od mleka przesłuchałam na iphonie cały album Bregovic & Kayah, wcześniej do snu Czesław Niemen śpiewał, a dziś Daab. Dochodzę jednak do wniosku, że wyjeżdżając na emigrację, dobrze przygotowana szafa grająca jest niezwykle ważna. A tak nie mam Soyki, Basi Trzetrzelewskiej, takie mnie nachodzą potrzeby muzyczne.