czwartek, 20 grudnia 2012

Apetyt na..

Ciąża to czy tęsknota za krajem, gdy wokół coraz więcej ozdób świątecznych i wizyta w rodzinnym domu tuż, tuż, a ja marzę o krokietach w barze mlecznym Słonecznym? Ewentualnie mogłyby być kotlety jajeczne z rozgotowaną marchewką na gęsto i ziemniaczkami...
A może te kulinarne tęsknoty wywołała pyszna, niedawno ukiszona, kapusta? Mam nadzieję, że pirogi wigilijne z grzybami ukoją głód polskich potraw. A makowiec pociąg do pączków, które tu smakują fabryką - czyli tak jak ciasta w celofanach o 3 miesięcznej dacie przydatności do spożycia.

niedziela, 9 grudnia 2012

Swędzik jesienny...


Około czterech tygodni temu byliśmy u znajomych nauczyć sie przygotowywać Tażin. Danie marokańskie przygotowywane w specjalnym naczyniu glinianym. Mamy takie naczynie, ale nie wiedzieliśmy jak do niego podejść i podczas wizyty na herbatce u znajomego temat ujrzał światło kominka i umówiliśmy się, że spotkamy się, by taki posiłek wspólnie przygotować i zjeść, co odbyło się weekend po owej herbatce.
Przygotowaliśmy warzywa, naczynie, kominek już płonął, by zaopatrzyć nas w żar potrzebny do ogrzania naczynia. Wspaniała przygoda, pyszne jedzenie. Była to wersja wegetariańska, pełna aromatów i smaków, gdyż czas oczekiwania na taki posiłek wynosi około godziny, bądź godziny i pół, podczas której to zaczyna dochodzić do nosa wspaniały aromat, a głowa nakazuje uzbroić się w cierpliwość, mimo iż kiszki marsza grają. Zaczęliśmy więc prażyć na żarze orzechy laskowe w skorupkach. Ojojoj! Cóż za rarytas, polecam gorąco!








Po wspaniałym posiłku, deserze - tarta kiwi-jabłkowa i herbacie zielonej z miętą, a la marokańska, bądź algierska, udaliśmy się późnym popołudniem na spacer. Szybkie tempo, godzina i kwadrans, dałam radę, ale na koniec siedliśmy sobie w trawie już o zmierzchu, aby chwilę odsapnąć, po czym wróciliśmy do znajomych po rzeczy i zaraz potem do nas do domu.

Robił się wieczór, nie pamiętam, czy znów coś dziergałam, czy poszłam prosto do łóżka czytać. Następnego dnia chodziliśmy w tych samych ubraniach, a wieczorem okazało się, że całe nasze dolne kończyny pełne są piekielnie swędzących ugryzień czy ukąszeń. Kiedyś już miałam podobnie przykre doświadczenie, po wizycie na podwieczorku u znajomych w lesie i zabawie z kotem. Pewna byłam, że to pchły od kociaka (w Argentynie znajomy miał alergię na ugryzienia pcheł). Wtedy było to około 60 śladów na brzuchu, pod pachami i na piersiach w fazie ciążowego wzrostu – było to coś strasznego!!! Mati wówczas przybierał stoicką postawę i mówił: „Nie drap się, to będzie Cię mniej swędziało, Kochana. Oddychaj głęboko.” Tym razem łydki Matiego miały około 70 krwawych strupów, a po stoicyzmie nie było ani śladu.
Zaczęliśmy pytać znajomych i przez przypadek dowiedziałam się, że to mały pajączek żyjący w wysokich trawach, tak mały, że nie widać go ludzkim okiem o wspaniale oddającej cierpienie po ukąszeniach polskiej nazwie: swędzik jesienny. Tu nazwa pochodzi od miesiąca sierpnia (août), kiedy to potwornik ten się wykluwa z larw i zaczyna aktywne życie. Nazywa się l'aoutat.
Swędzenie powoduje ślina tegoż maleńkiego pajączka. Dużo dokładnych informacji nie udało nam się zdobyć, poza tym jak się pozbyć z otoczenia (nie zapuszczać trawnika, a wybierając się na spacer w chaszcze zakładać grube spodnie, skarpety i wysokie buty. Po powrocie wszystko (poza butami) wyprać na 60 stopni, bądź zamrozić. Przemyć skórę octem i wykąpać się w gorącej wodzie. My już byliśmy bardzo podrażnieni. Na basenie wyglądałam jak negatyw biedronki zakładając, że jej kropki byłyby białe. Smarowaliśmy się olejkiem z dodatkiem lawendowego olejku eterycznego. Octem i staraliśmy opanować nocne ataki drapania, kiedy ciało wypoczywało w ciepełku nachodziły najtrudniejsze do opanowania fale swędzenia.

Wspaniałą niedzielę oddrapaliśmy przez następne 10 dni:)

wtorek, 27 listopada 2012

Kino na drutach

   Wiele drobiazgów mniejszych i większych doprowadziło do momentu, kiedy czuję się, jakby rozpoczął się wczoraj tydzień polski.
   Od jakiegoś czasu szaleję na drutach. Doszłam do prawdziwej wprawy i nauczyłam się ostatnio najwięcej ze wszystkich moich druciarskich ataków. Wiele wzorów lub innych detali zbyt trudnych nagle okazało się być możliwymi do opanowania.
Pasję tę łączę z inną pożyteczną czynnością - oglądaniem filmów francuskich lub po francusku. Tak też dobrnęliśmy z Matim do Kieślowskiego. Aby i jego oswoić z językiem polskim, przewidziane mamy na ten tydzień na zmianę 3 kolory z Dekalogiem.
   Do snu czytuję Musierowicz, gdzie wciąż jedzone są przeróżne bigosy, pierogi i sałatki warzywne, etc. Także wczoraj ukisiłam buraki i kapustę! A sałatkę chyba zrobię pojutrze. Na pierogi to poczekam do wigilii z prawdziwą przyjemnością:)



Wczoraj była wzorowa grochówa. Bez boczku i kiełbasy jest również smaczna!!! Jedynie nie natrafia się na lekko gumowatą konsystencje mięsną:) Chleb piekę już tak regularnie, że nie jest niczym nadzwyczajnym, choć te ostatnie z orzechami włoskimi bardzo szybko znikały.

A oto stan po grochóweczce:






poniedziałek, 12 listopada 2012

Chodzę po lesie i grzybusie.

Znacie kawał o dresie?
Chodzę po lesie i "dre-sie"

     W niedzielne popołudnie wybraliśmy się do lokalnego lasu, o którym usłyszałam od znajomego sąsiada podczas sobotnich zakupów na rynku i narzekaniu (moim) na brak lasów. Sąsiad jest grzybowym pasjonatem! Dzięki niemu też wyrzuciliśmy fałszywe kurki, zamiast ich zjedzenia. Maślaki były ok.
     Las tak pięknie pachniał mchem, grzybami i jesiennymi liśćmi, że nie chciało się z niego wychodzić. W zaniedbanym sadzie koło lasu jabłonka obdarowała nas jabłkami - malutkimi i pysznymi. Ależ piękna słoneczna niedziela!


Pomodore

    Sezon pomidorowy mieliśmy wspaniały. 5 dorodnych roślin, 3 różne gatunki. Ale niestety nie przygotowaliśmy się na czas, by je okryć folią i nadeszły przymrozki. Wszystkie jeszcze zielone pomidory dojrzewają teraz w kuchennym cieple powoli nabierając kolorów.
   Poniżej załączam zdjęcia różnych pomidorów, również z czasów ich pięknego dojrzewania na krzakach.









czwartek, 8 listopada 2012

Pierwszy przymrozek




     Mieszkamy w malutkiej miejscowości, w Polsce powiedziałabym raczej, że to wioska, ale tutejsze wyniosłe zamki powodują, że mniej krępująco brzmi małe miasteczko, mała miejscowość – un petit village. Mieścinka ta leży 13km od najbliższego miasta, w pagórkowato-doliniastym krajobrazie.
Mieszkając we Francji na wsi głównym środkiem transportu jest niestety samochód, bez niego, ani rusz.. I tak nasz dzielny, 17-sto letni Peugeot 106, noszący dumnie imię swojego pierwszego właściciela – Jean-Marcel umożliwia nam organizację. Ponieważ mamy różne grafiki, z czego Mati od poniedziałku do piątku jest poza domem, to gdy potrzebuję się również gdzieś w ciągu dnia przemieścić, muszę rano Matiego odwieźć na pociąg, na praktykę lub do miejsca spotkania, skąd zabiera się ze znajomymi.
     Dzięki tym zawiłym operacjom miałam wczoraj okazję wyjść z domu o godzinie 7:35, co na co dzień mi się nie zdarza. Szyby samochodu zostały z grubsza potraktowane klockiem drewna (kto na południu Francji ma skrobaczkę do szyb??!!). Ja zaproponowałam, być może Matiemu nieznaną metodę, odpalenia silnika i dmuchawy. I tak przygarbieni by cokolwiek widzieć przez malutkie okienko ruszyliśmy bladym świtem. 20 min drogi w jedną stronę dało słońcu czas wspiąć się nieco wyżej i wracając miałam tak piękne widoki, że dech zapierały. Mgła przy ziemi i w dolinkach. Gdy wspinałam się na pagórek piękne poranne promienie muskały tę mgłę w sposób nad wyraz malowniczy.
    Kolejnym zadaniem była wyprawa do naszego sąsiedniego miasta na rynek, gdzie zarejestrowałam ok. 9:30 temperaturę +2 i wracając chmury z mgły. Ziemia oddająca ciepło skraplające się i tworzące tę mgiełkę masowo wokół, w tym największym terenie rolniczym Francji.





poniedziałek, 5 listopada 2012

Emigracyjne ciekawostki

     Jak wielu z Wam wiadomo, moją aklimatyzację we Francji i regionie Lot et Garonne miał pogłębić kurs na cieślę. Oczywiście przy okazji miałam nauczyć się fachowego słownictwa, a i przede wszystkim zanurzyć się w temacie drewna, tak, by później nie mieć przy projektowaniu większych wątpliwości.
Na kurs zostałam przyjęta i w ramach oczekiwania wybrałam się na wizytę rodzinną do Polski. Tam dowiedziałam się, że jest taki zupełnie mały powód, dla którego to zrezygnuję z kursu, gdyż kurs kończy się w czerwcu, a mój malutki powód będzie wtedy pewnie ważył juz ok. 4kg i potrzebował mojej piersi przez całą dobę. Co więcej, ciężarnym na praktykach ciesielskich nie pozwalają biegać po krokwiach i podnosić ciężkich rzeczy, co jest zdecydowanie wymagane.
     Tak więc szczęśliwa z niespodziewanego owocu miłości w moim łonie i podłamana myślami: "i co ja teraz zrobię" udałam się do centrum szkolenia, przyznałam, że zaszły zmiany i zapytałam, czy mogą zaproponować mi coś lżejszego. Bardzo sympatyczny pan dyrektor, pani sekretarka i zdaje się, że pani księgowa po kwadransie burzy mózgów zaproponowali 2 miesięczny kurs.
     Dla wyjaśnienia dodam, że kurs na cieślę finansowany był przez region, czyli ogólnie rzecz biorąc przez państwo francuskie (8 tyś euro bez problemu). Aby zrobić ten krótki kursik, 2 miesięczny za 2 tysiące, musiałam 3 razy jeździć do urzędu pracy (30 minut drogi z domu w jedną stronę) składać mnóstwo papierów, by starać się o takie specjalne dofinansowanie. W końcu, po 3 tygodniach od złożenia wszelkich formalności  zadzwoniła pani z urzędu pracy informując, że odpowiedź jest negatywna. Zaakceptowałam, bo w ciąży kobieta zdolna jest chyba do wszelkich pacyfistycznych odruchów (czyżby naturalna obrona przed stresem?) ale sekretarka z centrum szkolenia dopytywałaś się, że jak to i dlaczego, że może jeszcze jest szansa, kolny więc raz udałam się do U.P. gdzie powiedziano mi, że jestem po prostu zbyt udyplomowana...

     I tak na zadawane sobie pytanie i co ja teraz będę robić przez 6 miesięcy do porodu, bo kurs francuskiego już się zaczął i nie ma miejsc (mogę zrobić wiosenny w lutym i marcu - z przyjemnością) odpowiedzi przyniosło życie. Bez większego nacisku, bez mobilizacji i motywacji, (których zapasy wyczerpałam przez drugi i trzeci miesiąc ciąży, wstając z łóżka i jedząc regularnie, by nie powodować mdłości, przesypiając popołudnia i na nowo starając się wstać...) powolutku każdy dzień wypełniał mnie w ostatnich kilku tygodniach energią. Tak jak pusta była i wypłukana, tak każdego dnia napełniałam się i nadal się napełniam życiem.
     Zorganizowałam sobie warsztat, rozpakowałam kartony z materiałami, wełnami, papierami, farbami, etc. I jakoś już naturalnie w to wsiąkłam.
Dziś już 5 listopada! a 21 grudnia wyjeżdżamy na święta, więc mam 7 tygodni na przygotowanie prezentów, a przecież nie tylko ja wiem jak szybko płynie czas.

     W piątek, wydaje mi się, że pierwszy raz poczułam ruchy maleństwa. Tak subtelne, że wyczuwalne tylko w porannej ciszy po całej nocy byczenia się i relaksowania w łóżku, kiedy brzuch jest mięciutki, cieplutki i nie musi wciąż gdzieś chodzić, zmywać, gotować, szyć, dziergać... czasem mam wrażenie, że nawet podczas myślenia się spina!

Nieśmiałe wyrastanie z koszulek.

niedziela, 7 października 2012

Zdjęcia domu

Samiusieńkie początki...



Pomidory przesadzone
Wieszak na kurtki, przepraszam na pomidory;)
Asfalt częściowo usunięty
Po zwiezieniu klamotów po dziadku
Salon kompletnie zastawiony
Wietrzenie, suszenie, etc.
Więcej zdjęć możecie zobaczyć na picasie, czy na google+:
https://plus.google.com/photos/109128524420452894289/albums/5796631061789445713

wtorek, 14 sierpnia 2012

Stefu przyjechał

Za kilka dni minie miesiąc pobytu Stefana u nas. Przyjemnie nadrobić rodzinne zaległości. Czasem patrzę na te 198cm cm żywej wagi i nie wierzę. Nie tylko czas szybko leci, ale również bardzo rzadko się widujemy, stąd za każdym razem za mało czasu by zapamiętać obecny stan. A może to i lepiej, bo za każdym razem jesteśmy już kimś innym:)

Odebraliśmy Stefa z Tuluzy, jedziemy do domu.

Myślałam dotąd, że mamy dużą lodówkę....

Pierwsze noce na materacu w salonie

Po koncercie muzyki cygańskiej, grupy URS KARPATZ

Czytając Manna na plaży w Clairac

Jam sesion

Instruktaż Matiego jak jeść karczochy

Próba

Śniadanko w łóżku

Mecz siatkówki Polska - Bułgaria..


Urodziny sąsiada Freda

Analiza przedmiotu

Przewóz materaca dla Didier y Hassiby

Jean-Marcel jest bardzo pojemny!

A materac bardzo zakurzony.

Klasik

Pierwszy ogrodowy pomidor!

Czyszczenie szpar między deskami

Za dokładnie, Stefan!!

Możliwości giętkości

Kiedy Stefan śpi...

w domu toczy się życie

Kanapeczka z nutelką

Człowiek z gliny

Na festiwalu sztuk ulicznych było bardzo mało miejsca na nogi niektórych

...

Nie prawda!

Siesta w festiwalowym miasteczku, wypchanym ludźmi i muzyką.

Wózeczek miotacza ognia

be happy!

Kiedy jeszcze mieliśmy drabinę


Ciasto na gofry..

Optymalna miejscówka w przyczepie kempingowej sąsiadów :D

3 kebabik

3 dniowy wyjazd po Dordonii, 19km grota z rzeką...





Z Ewą i Irkiem

Pies, a nawet suka - animatorka kempingu

Jej kolega


:)

małe drzwi

duże drzwi

Widok na Dordonię

Największy biznes robią chyba na canoe



ludki z lasu

toaleta z ziemi:)

Zmiana łupka na dachu

Autentyczna atrapa

Zywopłot
Patrzę na te zdjęcia i wydaje mi się, że ten prawie miesiąc to jak pół roku. Teoretycznie spokojnie spędzając czas dużo zrobiliśmy. Na zdjęciach głównie Stefan w różnych sceneriach:)