poniedziałek, 5 listopada 2012

Emigracyjne ciekawostki

     Jak wielu z Wam wiadomo, moją aklimatyzację we Francji i regionie Lot et Garonne miał pogłębić kurs na cieślę. Oczywiście przy okazji miałam nauczyć się fachowego słownictwa, a i przede wszystkim zanurzyć się w temacie drewna, tak, by później nie mieć przy projektowaniu większych wątpliwości.
Na kurs zostałam przyjęta i w ramach oczekiwania wybrałam się na wizytę rodzinną do Polski. Tam dowiedziałam się, że jest taki zupełnie mały powód, dla którego to zrezygnuję z kursu, gdyż kurs kończy się w czerwcu, a mój malutki powód będzie wtedy pewnie ważył juz ok. 4kg i potrzebował mojej piersi przez całą dobę. Co więcej, ciężarnym na praktykach ciesielskich nie pozwalają biegać po krokwiach i podnosić ciężkich rzeczy, co jest zdecydowanie wymagane.
     Tak więc szczęśliwa z niespodziewanego owocu miłości w moim łonie i podłamana myślami: "i co ja teraz zrobię" udałam się do centrum szkolenia, przyznałam, że zaszły zmiany i zapytałam, czy mogą zaproponować mi coś lżejszego. Bardzo sympatyczny pan dyrektor, pani sekretarka i zdaje się, że pani księgowa po kwadransie burzy mózgów zaproponowali 2 miesięczny kurs.
     Dla wyjaśnienia dodam, że kurs na cieślę finansowany był przez region, czyli ogólnie rzecz biorąc przez państwo francuskie (8 tyś euro bez problemu). Aby zrobić ten krótki kursik, 2 miesięczny za 2 tysiące, musiałam 3 razy jeździć do urzędu pracy (30 minut drogi z domu w jedną stronę) składać mnóstwo papierów, by starać się o takie specjalne dofinansowanie. W końcu, po 3 tygodniach od złożenia wszelkich formalności  zadzwoniła pani z urzędu pracy informując, że odpowiedź jest negatywna. Zaakceptowałam, bo w ciąży kobieta zdolna jest chyba do wszelkich pacyfistycznych odruchów (czyżby naturalna obrona przed stresem?) ale sekretarka z centrum szkolenia dopytywałaś się, że jak to i dlaczego, że może jeszcze jest szansa, kolny więc raz udałam się do U.P. gdzie powiedziano mi, że jestem po prostu zbyt udyplomowana...

     I tak na zadawane sobie pytanie i co ja teraz będę robić przez 6 miesięcy do porodu, bo kurs francuskiego już się zaczął i nie ma miejsc (mogę zrobić wiosenny w lutym i marcu - z przyjemnością) odpowiedzi przyniosło życie. Bez większego nacisku, bez mobilizacji i motywacji, (których zapasy wyczerpałam przez drugi i trzeci miesiąc ciąży, wstając z łóżka i jedząc regularnie, by nie powodować mdłości, przesypiając popołudnia i na nowo starając się wstać...) powolutku każdy dzień wypełniał mnie w ostatnich kilku tygodniach energią. Tak jak pusta była i wypłukana, tak każdego dnia napełniałam się i nadal się napełniam życiem.
     Zorganizowałam sobie warsztat, rozpakowałam kartony z materiałami, wełnami, papierami, farbami, etc. I jakoś już naturalnie w to wsiąkłam.
Dziś już 5 listopada! a 21 grudnia wyjeżdżamy na święta, więc mam 7 tygodni na przygotowanie prezentów, a przecież nie tylko ja wiem jak szybko płynie czas.

     W piątek, wydaje mi się, że pierwszy raz poczułam ruchy maleństwa. Tak subtelne, że wyczuwalne tylko w porannej ciszy po całej nocy byczenia się i relaksowania w łóżku, kiedy brzuch jest mięciutki, cieplutki i nie musi wciąż gdzieś chodzić, zmywać, gotować, szyć, dziergać... czasem mam wrażenie, że nawet podczas myślenia się spina!

Nieśmiałe wyrastanie z koszulek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz