niedziela, 30 stycznia 2011

Parę słów jak minął zeszły tydzień

Już w zeszłą sobotę czułam, że poród zacznie się niedługo. Poniedziałek był upalny, byłam zmęczona, spałam 4 godziny popołudniu. Mądry organizm wypoczywał i czyścił już bo nie miałam ochoty na jedzenie i miałam regularną biegunkę jakby na pstryknięcie guzika. Poszłam spać, spałam tę ostatnią noc tak dobrze jak wszystkie poprzednie w ostatnim miesiącu ciąży. O 3:30 odeszły wody płodowe. Oboje na nogach, telefon do akuszerek. Przyjechały praktycznie natychmiast i tak poród trwał do 13. Był bolesny ale atmosfera była wspaniała. Czułam wsparcie i nikt mi nie przeszkadzał.
Gdy urodził się Raiz reanimowaliśmy go 15 minut, ja też, choć gdzieś głęboko wiedziałam, że to nie pomoże. Wszyscy we troje płakali, ja jak skała, ani jednej kropli nie uroniłam. Nie byłam w stanie płakać. Byłam zmęczona, zauroczona, załamana, trzęsło mi się całe ciało po przebytym wysiłku i nie mogłam płakać. Lekko obmyta, na materac ze zmienioną pościelą z malutkim zawiniątkiem obok, od którego nie mogłam oderwać oczu i w objęciach Matiego. Tak zostaliśmy sami i coś pękło, przyszły łzy, serce skamieniało i nie mogłam nabierać oddechu.
Ana i Tania przyjeżdżały, przyszła lekarka, sporządzić jakiś potrzebny formularz i obejrzeć mnie. Poszła. One też pojechały. Wróciła Tania i spała u nas w domu.
W środę przyjechały ze znajomą, która miała możliwość załatwić deseczki, docięte idealnie, zawiasy i gwoździki. Mati w samotności zbił trumienkę.


Następnego dnia, gdy Mati pojechał z dziewczynami załatwiać formalności do urzędu, pomalowałam ją. Tego samego dnia, w czwartek 27 stycznia pochowaliśmy syna na lokalnym cmentarzu.


Ceremonia była skromna, przybyli najbliżsi przyjaciele, ceremonia miała charakter bezwyznaniowy, ale przepełniona była wiarą i nadzieją. Na koniec, zwyczajem australijskich aborygenów, oczyściliśmy wszystkich odymiając rozmarynem. Rozpoczęliśmy na stojąco, a skończyliśmy siedząc wokół grobu pełnego kwiatów i roślinek. Nie byłam w stanie powiedzieć więcej niż kilka wyrazów, bo zalewały mnie łzy. Matiemu przyszła łatwość mówienia i powiedział tyle pięknych słów, że łzy biły się z uśmiechem.
Był to ważny i potrzebny moment. Wróciliśmy do domu jakby jaśniejsi. Silniejsi.


sobota, 29 stycznia 2011

List

Synku mój.

Przyszedłeś wczoraj na świat, piękny, zdrowy, niewinny. I choć nie zakrzyczałeś, nie otworzyłeś oczu,Twoja spokojna buźka i delikatne, nieznaczone bliznami doświadczeń ciałko przepełniały moje serce pokojem i ciepłem.
Dane nam było przeżyć wspólnie wspaniałe 9 miesięcy. Dziewięć miesięcy podróży wgłąb siebie, wgłąb nas, Twoich rodziców. Dziewięć miesięcy nauki, za którą Ci Synku bardzo dziękuję.
Nosząc Cię pod sercem nabrałam niezwykłej odwagi i pewności siebie. Nauczyłam się ufać ludziom, odbierać bezinteresowne czyny i gesty. Dumna kroczyłam z brzuchem wielkim jak wszechświat naprzód, aż do ostatniego dnia, dnia porodu.
Tego dnia spotkało mnie wielkie szczęście móc utulić Cię do piersi. Pożegnać się z Tobą. I choć każdego dnia czuję brak Twojej obecności, żyję z nadzieją, że jeszcze się spotkamy, że Twoja dusza do nas wróci, kiedy przyjdzie na to czas.

Pełna pokory, pokoju i światła,
Twoja mama


czwartek, 20 stycznia 2011

Zdjęcia.

Na picasie nie publikowane dotąd zdjęcia. Aby je obejrzeć wystarczy kliknąć na blogu po prawej stronie katalog zdjęciowy Argentyna.
Postaram się dodawać po trochu, to dopiero część zdjęć z komórki. Postaram się, jeśli nie urodzę oczywiście np. dziś w nocy... to naprawdę zabawne.

środa, 19 stycznia 2011

Ciśnienie spada.

Po około 10 dniach upałów dzisiejszego ranka gęste deszczowe chmury (co wcale nie oznacza, że będzie padało) nie przepuszczały ani jednego promienia słońca. Stąd chyba nasze wczorajsze samopoczucie - zmęczenie, i brak energii do oddychania choćby. Całą noc wydawało mi się, że za lada moment rozpocznie się poród, a to znów zmyłka atmosferyczna.


Moje stopy mimo wizyt w basenie znajomych osiągnęły wygląd baloników, zwłaszcza lewa.Jest do dość komiczny widok i dość nieprzyjemna dolegliwość. Piję wodę litrami, nie jem soli, moczę nogi w zimnej wodzie z solą, kładę się na plecach z nogami 90 stopni do tułowia... Dwa baloniki. Dziś bez zrównującego z ziemią upału ciut lepiej.
Wczoraj próbowałam zmniejszyć opuchliznę intensywniejszą jogą, dzięki czemu tym trudniej było mi podnieść się z łóżka. Bolą mnie całe plecy, panewki....
Wizytę na basenie odbyliśmy w poniedziałek, Matiego wolny dzień od pracy. Woda jest wspaniała, wspaniała, wspaniała.



Zmieniamy kuchenkę gazową i od wczoraj w użytku kuchnia ekonomiczna na tarasie. I tak cała uwęglona duszę jabłka, zarabiam masę na tarty (sprzedajemy je w barze, gdzie pracuje Mati, mają nawet swoich stałych klientów!), muszę skończyć warsztat szwaczki, bo właściciele potrzebują maszynę, czyli koła zębatki cały czas, choć z każdym dniem coraz wolniej nadal się obracają. Im więcej robię tym mniej zmęczona się czuję. Najgorsze są te dni kiedy przez cały dzień nie mogę się zmobilizować do niczego poza spaniem i pasjansem pająkiem.
Dziś, po przespanej, acz ciężkiej nocy, aktywny, pozytywny dzień.
Znów wychodzi słońce...

niedziela, 16 stycznia 2011

Kino

ekino jednak nie działa, ale narobiło mi apetytu na dobry film. Nie mam jednak żadnego w zanadrzu, czekającego tylko na chwilę wolnego czasu.
Mogę za to polecić film! Ostatni, który widziałam i bardzo mi się podobał to Seraphine. Francuski.

piątek, 14 stycznia 2011

Upalne dogorywanie.


Przeżyłam dwa dni upałów bez deszczu. Dziś rano aż mi się wstać zachciało jak zobaczyłam chmury! Ale jako, że sypia mi się dobrze, nawet na plecach! to po zjedzeniu o 7 dwóch jabłek zasnęłam ponownie i do 10 w pochmurnym 30 stopniowym chłodzie wypoczywałam.
Wstałam mniej spuchnięta, popołudniu znajoma, właścicielka kotki, którą mamy na przechowaniu przyszła i zrobiła mi lekcje ćwiczeń (wcześniej w każdy czwartek prowadziła zajęcia - ćwiczenia dla ciężarnych) z masażami, itp. Mimo braku sjesty byłam wypoczęta i poszłam na, kto wie, może ostatnie, piątkowe spotkanie brzuchów. Uj ile waży ten brzuch! I chodzić szybko nie mogę, bo mam skurcze i ból w podbrzuszu - biedna rozciągnięta do granic możliwości macica...
Ja ważę 70,5kg!! Mati 68:)
W domu wszystko przygotowane, pieluchy uszyte, wyprane, ubranka czyste w szafie, prześcieradła, pledziki i inne dziecięce smakołyki gotowe. Rzeczy do porodu również nabyte. Więc czytam sobie, szyję ręczniki, poszewki na poduszki, pościel, etc. Piekę tarty do pijalni soków Wayny - idzie bardzo sprawnie.

W tematach domowych dziś poza ćwiczeniami: Kota upolowała świnkę morską:


Zjadła.

piątek, 7 stycznia 2011

aktualizacja profilu


waga: 69,4kg
bobas: ~3kg
lekka anemia, całkiem niezła równowaga i zgrabność ruchów, brak problemów ze snem w ostatnim czasie, co doceniam i wykorzystuję w pełni, pewna niecierpliwość narastająca wraz ze zbliżającą się datą porodu (26 stycznia) - chęć zrobienia wszystkiego naraz:D, ogólnie dobre samopoczucie i relacje z najbliższymi i przyjaciółmi, energia jednego dnia full, drugiego dętka.
Lubię być w ciąży.

czwartek, 6 stycznia 2011

Koniec żartów!

Czas zabrać się za tą opuszczoną strefę. Jak wielokrotnie się przekonałam, przymusowa mobilizacja, w moim przypadku, przynosi często dobre rezultaty. Więc wbrew inspiracji, którą mam zdecydowanie w dziale szycia, jestem i będę.

Podróżując z Iguazu do San Marcos, nocowaliśmy w hostelu w San Ignacio i zostawiliśmy tam aparat cyfrowy, który sympatyczni właściciele przesłali nam pocztą i od 2 tygodni mamy nie tylko aparat, ale i zaległe z niego zdjęcia, dużo zdjęć z iphona. No i mamy też internet. Nie mamy więcej wymówek. Lepiej 5 zdjęć dziennie niż nic. Będzie regularne dodawanie.

Szyję pieluchy, przechodzę wciąż koło torby ogromnej pełnej jabłek, które muszę zamknąć w słoikach, by mieć zapas na szarlotki. Od soboty start z tartami do baru Wayny. Tarty owocowe, szarlotki, etc. Brak garnka z dobrym dnem jakoś mnie zniechęca.

Bobo, zaczęło robić kołyskę w brzuchu, bo głowa mu wędruje z lewej na prawą, myślę, że nabiera rozpędu, żeby zrobić fikołka. O dziwo sypiam dobrze, mimo bóli w biodrach. Ambicje wyszykowania wszystkiego idealnie odsunęłam na bok, tłumacząc sobie, że to co dziś wydaje mi się idealne, w praktyce może okazać się kompletnie niepraktyczne:) I tak cieszę się, że rośnie sterta pieluch (trzeba je potem wyprać), ubranka w rozmiarze 0 gotowe do użytku czekają w szafie. Druga akuszerka, Ana, wróciła dziś z wakacji w Brazylii, więc mamy już komplet niezbędny do porodu. I listę osób, które przed porodem bardzo chciałabym odwiedzić, a czas goni jak dziki....

17:35 Najwyższy czas na podwieczorek!!