środa, 19 stycznia 2011

Ciśnienie spada.

Po około 10 dniach upałów dzisiejszego ranka gęste deszczowe chmury (co wcale nie oznacza, że będzie padało) nie przepuszczały ani jednego promienia słońca. Stąd chyba nasze wczorajsze samopoczucie - zmęczenie, i brak energii do oddychania choćby. Całą noc wydawało mi się, że za lada moment rozpocznie się poród, a to znów zmyłka atmosferyczna.


Moje stopy mimo wizyt w basenie znajomych osiągnęły wygląd baloników, zwłaszcza lewa.Jest do dość komiczny widok i dość nieprzyjemna dolegliwość. Piję wodę litrami, nie jem soli, moczę nogi w zimnej wodzie z solą, kładę się na plecach z nogami 90 stopni do tułowia... Dwa baloniki. Dziś bez zrównującego z ziemią upału ciut lepiej.
Wczoraj próbowałam zmniejszyć opuchliznę intensywniejszą jogą, dzięki czemu tym trudniej było mi podnieść się z łóżka. Bolą mnie całe plecy, panewki....
Wizytę na basenie odbyliśmy w poniedziałek, Matiego wolny dzień od pracy. Woda jest wspaniała, wspaniała, wspaniała.



Zmieniamy kuchenkę gazową i od wczoraj w użytku kuchnia ekonomiczna na tarasie. I tak cała uwęglona duszę jabłka, zarabiam masę na tarty (sprzedajemy je w barze, gdzie pracuje Mati, mają nawet swoich stałych klientów!), muszę skończyć warsztat szwaczki, bo właściciele potrzebują maszynę, czyli koła zębatki cały czas, choć z każdym dniem coraz wolniej nadal się obracają. Im więcej robię tym mniej zmęczona się czuję. Najgorsze są te dni kiedy przez cały dzień nie mogę się zmobilizować do niczego poza spaniem i pasjansem pająkiem.
Dziś, po przespanej, acz ciężkiej nocy, aktywny, pozytywny dzień.
Znów wychodzi słońce...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz