niedziela, 24 października 2010

środa, 20 października 2010

Aktualnie

jesteśmy w Puerto Iguazu. Argentyńskiej części rejonu wodospadów Iguazu. 2 noce spędziliśmy w hostelu Stone Garden i dziś przenosimy się na ostatnią noc na kamping. Kamping ten to w zasadzie ogródek hipisa emeryta, który za grosze pozwala rozbijać namioty w swoim pięknym, dużym ogrodzie pełnym drzew, roślin i ptaków. Jest jeden kontener i stary van Volkswagena, gdzie są łóżka, bo ja potrzebuję miękkości pod biodrami. Goście kampingu to głównie producenci rękodzieła i pasjonaci żąglerki. Czyli najświeższe pokolenie "hipisów".
Jutro prawdopodobnie bus do San Ignacio. Miasto z ruinami, niedaleko Posadas (przy granicy z Paragwajem) i niedaleko Obera, miast o największej liczbie emigrantów z Polski.
Z Posadas może pociągiem, który jedzie do Buenos Aires, wysiadając na wysokości Santa Fe, ale dużo bardziej na wschód i stamtąd busem do Cordoby Capital, czyli stolicy prowincji Cordoba. Jeden nocleg i następnego dnia do San Marcos Sierras. Podróże na tym etapie są w porządku, jeżeli jesteśmy wypoczęci, podróżujemy w dzień i nie więcej niż 10h. Także dopasowujemy za każdym razem pokonywane odległości do naszych możliwości.

Restauracja a la brazylijski stół - wyjaśnienia.



Trzeciego dnia w Curitibie, ok 16:30 - 17 wybraliśmy się na zwiedzanie Opery i Parku, przyjemny spacer zakończony wizytą w dzielnicy emigracji włoskiej. W Santa Felicidade lub inaczej parku włoskim odwiedziliśmy restaurację, jedna z dziesiątek restauracji i jedną z kilku tych co swobodnie mieszczą 5000 osób...
Wizyta obfitowała w zaskakujące spostrzeżenia! Pierwsze, to tylko zdążyliśmy siąść przy stole, jeszcze nie zdjęłam polara, a już wjechało ok 8 talerzy na stół. Wątróbka, skrzydełka, udka, wszystko z kurcząt hodowanych przez rodzinę właścicieli restauracji. Polenta smażona w kształcie wielkich frytek, sałatka - ziemniaki z majonezem, sałata z cebulą - najlżejsza pozycja. Nie zdążyłam spróbować dań ze stołu, gdy po raz pierwszy pojawił się kelner proponujący spaghetti a la bolognesa, zaraz po nim kolejny z cannelloni, potem lasagne, gnocchi. Wszystko z tym samym sosem pomidorowym i mięsem z kurczaka.
Gdy osiągnęłam, co nastąpiło dość szybko, stan wstępnego najedzenia skupiłam się na obserwacji nadciągających ludzi, bo my dotarliśmy dość wcześnie, gdy było jeszcze pustawo. Ludzie nie zdejmują płaszczy, kurtek, palt czy katan. Jedzą tak jak weszli do lokalu. Brazylijczycy jedzą nożem i widelcem trzymając widelec w prawym, a nóż w lewym ręku. Piją mnóstwo Coca-Coli.
Na szczęście odmawiałam większości dań, Mati dotarł do domu i zasnął w momencie, gdy głowa jego dotknęła łóżka, bo nie była to nawet poduszka.

Curitibiańskie ciekawostki - transport publiczny


W Curitibie, jak wspominałam różne rzeczy są całkiem fajnie zorganizowane. Jedną z nich jest transport publiczny. Jest kilka linii cyrkularnych o różnych średnicach i wielkościach autobusów. Tylko najmniejsze mają zwykłe przystanki, pozostałe obsługiwane są przez tuby. Niektóre autobusy mają drzwi z prawej strony i jeżdżą po pasach wyłącznie dla autobusów, gdzie nie mają prawa wstępu taksówki lub samochody poza godzinami szczytu, trochę jak linia tramwajowa. Inne, jak linia jadąca na lotnisko mają drzwi z lewej strony. Tuby czasem są połączone ze sobą, 2 równolegle, 3 w trójkąt i wewnątrz tychże tub jest wspólny przystanek a la metro i nie płaci się za przesiadkę.
Autobusy są czerwone, zielone, szare i białe, taksówki pomarańczowe. Piękne podstawowe, w sam raz nasycone kolory.

Curitibiańskie ciekawostki - oddychająca fontanna!



Żywa fontanna:)Myślę, że nie był to zamierzony efekt, bo symetryczna fontanna do tej była kompletnie regularną fontanną, nudnie tryskającą ku górze.

wtorek, 19 października 2010

Obiecanki cacanki..

Dojechaliśmy wczoraj do Foz de Iguacu i jako, że ceny były wysokie noclegów, przekroczyliśmy granicę i od wczoraj jesteśmy w Argentynie. Opowieści curitibiańskich ciąg dalszy nastąpi, wrażenia z dzisiejszej wyprawy do Parku Krajobrazowego z niesamowitymi wodospadami również się pojawią, a tymczasem melduję, że na picasie uzupełniłam zdjęcia, aż po niedzielę włącznie. Brakuje dzisiejszych, ale padam, a i kabel w męskiej sypialni. Nie było pokoi wolnych i dziś po studencku w separatkach. Kabel u Matiego, Mati w kuchni, kuchnia na górze, a ja spać, bo sen rozdziera mi całą buzię.
Link do zdjęć:
http://picasaweb.google.com/a.marianna/Brasil02#

środa, 13 października 2010

Drugi dzień w Curitibie

12 października, dzień wolny od pracy, święto katolickie. Całe popołudnie spędziliśmy na świeżym powietrzu. Przyjemnie czuć spierzchnięte usta i wypieki po wejściu do ciepłego pomieszczenia. Na słońcu ciepło, ale w swetrze nie za gorąco.
Sylvia i jej narzeczony Jacobe zabrali nas na zwiedzanie. Samochodem pojechaliśmy do ogrodu botanicznego. Przyjemny spacer i wyrywająca z poobiedniej senności wizyta w ogrodzie zmysłów. Ogród ten polega na zwiedzaniu roślin z zasłoniętymi oczyma. Krętą ścieżką prowadzi balustrada, która przy każdej wypukłości ma donicę z innym gatunkiem roślin. Polecam takie zapoznanie z roślinami choćby w domu. Wspaniale relaksuje.


Park ma część niedostępną aktualnie dla zwiedzających, gdzie żyją małe dzikie zwierzęta oraz staw nad którym spacerowaliśmy kładką i który pełen jest ryb, żółwi i kaczek.


Po parku krótka wizyta w mieszkaniu Jacobe, gdzie z 19 piętra studiowaliśmy panoramę Curitiby i ogrodu botanicznego, leżącego niemal u naszych stóp.


Samochód i w 10 minut byliśmy już pod muzeum Niemeyera, i tuz obok uroczego parku Jana Pawła II dedykowanego polskiej emigracji. W parku jest kilka domów z bali. Jeden z nich to kapliczka, drugi Sklepik z rękodziełem, syropem malinowym i wyborową. Tuż za płotem i mostkiem nad kanałem ku mej uciesze córka polskich emigrantów Nadia i jak się okazało koleżanka Sylvii prowadzi Kawiarnię Krakowiak. Zaprosiłam zatem wszystkich na podwieczorek. Zamówiliśmy jedno danie dnia, w którego skład wchodził barszcz, 2 pierogi ruskie i gołąbki, potem zagryźliśmy kremówką i jabłecznikiem, a do domu przyjechaliśmy z makowcem, który odkryłam w cieniu pod ladą płacąc. Była to bardzo miła wizyta. Kremówki są takie smaczne!



Po kremówkach już o zmierzchu powrót do samochodu i do syna Jacobe z wizytą u wnusi, bo poza świętem katolickim dzisiejszy dzień to również dzień dziecka. Więc znów kawka, kanapki i krótkie 2h wizyty. Wszędzie czujemy się jakbyśmy byli częścią rodziny.
Dotarliśmy do domu, gdzie grzeję stopy pod śpiworkiem, kopiuję zdjęcia na komputer i odpoczywam, choć wcale nie jestem zmęczona, ale spać będę jak zabita po takiej dozie rześkiego powietrza.

Te dwa parki, które odwiedziliśmy to zaledwie część parków tematycznych Curitiby. Pozostałe to park niemiecki, włoski, ukraiński, Zaninelli, Tangua i Barigui. Wszystkie powstały po odzyskaniu terenów poprzemysłowych, a ogród botaniczny zbudowano na śmietnisku. Parki leżą na obrzeżach centrum i łączą je ścieżki rowerowe. Dużo prostych i bardzo praktycznych pomysłów zrealizowano w tym mieście i chwała im za to.

poniedziałek, 11 października 2010

Curitiba

Dotarlismy wczoraj do Curitiby i juz z samolotu wszystko wygladalo jakos bardziej znajomo. Odczucia z 15 minutowego spaceru do domu mamy Guilhermo ewidentnie europejskie!! Twarze, przestrzen publiczna, mala architektura, spokoj... Dzis spacerowalismy duzo wiecej i jeszcze bardziej utwierdzilismy sie w odbiorze tego miasta.
Sylvia mieszka w centrum, przy rua dos 24h (Tato, zebys nie musial pytac:D)wiec wszedzie na piechote blisko. Niesamowicie dobrze zorganizowane to miasto. Ze wzgledu na duza liczbe polskiej emigracji pierogi moge kupic na placu tuz kolo domu. Niezle...
Temperatura te dodaje klimatu europejskiego, jest podobnie jak we Frankfurcie 23 maja przed wylotem do Brazylii. 14-20 stopni zalezy czy cien czy slonce, warto ubierac sie na cebulke, zwlaszcza bedac zmarzlakiem nielubiacym zmian temperatury, jak ja.
Wymowa i akcent portugalskiego zmienily sie znacznie. Mame na szczescie rozumiemy calkiem dobrze, a ze sporo mowi, to mamy niezly trening na koniec pobytu w Brazylii.
4 dni temu nastapila kolejna ekspansja terytorialna BRZUCHA. Przyzwyczajam sie do nowego ciezaru i potrzebnej do manewrowania przestrzeni. Ide na podboj ciucholandow, bo jakikolwiek nacisk na brzuch, chocby koszulki bawelnianej mnie denerwuje i jakos utrudnia oddychanie. A warunki mam do buszowania po ciucholandach fantastyczne, cala jedna ulica jest ich pelna.
Jutro zrobimy chyba tur turisticbusem, wyglada na fajna atrakcje, mozna wysiadac i za 30min zlapac kolejny!

czwartek, 7 października 2010

Zwierciadła.

Kochane moje!
Madzia zadeklarowała sie na przesłanie mi numeru z Vanessa Paradis na okładce, Marta wspomniała, że jeżeli nikt się jeszcze nie oferował to ona może, więc Martuś ja poproszę, ale inny numer:) Przeczytane i pogniecione może być jak najbardziej, z rozwiązaną krzyżówką też, bo cały czas liczę na to, że ktoś mi tę rewię rozrywki zafunduje..
Dziękuję bardzo!

środa, 6 października 2010

Koniec wakacji

Bardzo szybko minął tydzień w tym uroczym domu nad oceanem. Przyznam, że z oceanu skorzystaliśmy minimalnie, Mati około dwóch razy się wykąpał, ja ani razu. A plażę odwiedziliśmy jedną poza tą, którą mamy 100m od domu. Próbowaliśmy dotrzeć na plażę nudystów, ale pogoda również nie była pogodą wysoce plażową, więc próba zakończyła się dotarciem rowerami na plażę: Praia brava, gdzie pierwszy raz w życiu widzieliśmy czerwony piasek na plaży i nie zrobiliśmy mu żadnego zdjęcia. Ścieżka na plaże Olho de Boi była tuż, tuż i plan był wrócić (mimo obolałych kości od siodełka roweru) za dzień lub dwa. Dzień po zaczął się kaszel, a dziś byliśmy na izbie przyjęć w szpitalu, co by mnie ktoś osłuchał. Drogi oddechowe czyste, jestem "gripada" czyli przeziębiona. Więc i spać mi się chce na potęgę, co uskuteczniam bez wyrzutów sumienia. Mati przejął dziś kuchnię i pachnie mi właśnie duszonymi warzywami, jakie będziemy jeść na kolację. Nie takie głupie to przeziębienie:)Nie to żeby Mati nie gotował, ale ciąża wciąż stymuluje moje kubki smakowe i zazwyczaj zanim Mati coś zaproponuje, ja już mam ślinotok myśląc od 2h o czymś innym, a że przeziębienie mnie ciut ostudziło to mam pyszne jedzenie bez myślenia i gotowania.
Cały czas będąc tu w tym miejscu, zastanawiałam się dlaczego czuję się jak na wakacjach, skoro w Capao ani nie pracowałam, ani się nie przemęczałam. W końcu wczoraj do mnie dotarło! Tu jesteśmy sami, daleko od jakichkolwiek zobowiązań socjalno-sąsiedzkich! Może i nie męczyłam się w Capao, ale życie socjalne wrzało. Wciąż ktoś się pojawiał, coś proponował, albo wpadał na Krzysia na obiad, etc. Im bliżej końca naszego pobytu tym więcej ludzi znaliśmy i tym trwalsze relacje z ludźmi się nawiązywały i było jak w domu, a kto wakacje spędza w domu?? Więc ten luksusowy dom, gdzie nawet sprzątaczka przestała przychodzić (chyba po tym jak jej powiedzieliśmy, że raz weszła bez uprzedzenia, gdy prawie się całowaliśmy na kanapie w salonie, a poza tym często chodzimy na golasa po domu, tu ludzie z 4 dzieci żyją na 36m2 i bardzo daleko im do chodzenia po domu na golasa) informując, żebyśmy dzwonili jak tylko cokolwiek będziemy potrzebować, typu włączenie pralki, sprzątanie, etc. Pierwszy dzień dodam, były w domu 2 sprzątaczki, cały dzień z 2h przerwą na obiad, gdzie dom poprzedniego dnia, gdy przyjechaliśmy wydawał się błyszczeć...
I tak Cristina przestała przychodzić, czasem wpada ogrodnik lub robotnik z domu obok wytynkować mur. My się kompletnie zrelaksowaliśmy, aż z tego relaksu oboje się przeziębiliśmy. Czasem dobrze się trochę pospinać i trzymać w lekkim napięciu, hehe.

Jutro o naszej 14 wsiadamy do autobusu i jedziemy do Rio de Janeiro. Gdzie zostajemy do niedzieli u Bruny. Potem lecimy do Curityby, do mamy Gilhermo, naszego sąsiada z Capao. Myślę, że internet na pewno bedziemy mieli dostępny, choćby miał to być internet kafejkowy.
Poniżej link do nowego albumu picasy:
http://picasaweb.google.com/a.marianna/Brasil02#

sobota, 2 października 2010

Spacer nr 2


Pierwszy byl dwa dni temu plażą. Koncowka dosc drastyczna, bo plaza mimo zlocistego pylu miala naloty zielone i zapach ryb, alg i tego wszystkiego w wysokiej temperaturze utrwalonego lekko mnie przerosl. Wrocilismy ten kawalek wydmami, czyt: kretymi uliczkami pelnymi willi i zamknietych osiedli zwanych tu condominios.
Dzis sama zwiedzam czesc infrastruktury, szukam nazw ulic, sklepow, piekarni... Siedze własnie w jednej na kawie, przeczekujac poludniowa przerwe na obiad (12-13, czasem do 14). Piekarniocukiernia oferuje nawet bułki żytnie w cenie 5,50zł za sztukę. Luksus.
Carlos pisze, że Buzios jest pełne Argentyńczyków, mieszkających i wakacjujących. Potwierdzał ten fakt, do czasu wizyty w piekarni, wynajem domu Bruny przed naszym przyjazdem Argentyńczykowi. Znajdując wyroby mleczne w lodówce piekarni jednej z wiekszych firm argentyńskich nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Krok po
kroku, choć jak tym razem dość nieświadomie, zbliżamy się do celu. San Marcos Sierras oddalone jest od miasta Cordoby o 150km.
Korzystając z internetu nadrabiamy zaległości w gromadzeniu informacji. Oglądaniu Waszych zdjęć, dzwonieniu ze skypa, etc. Ostatni trymestr ciąży z internetem pod ręką na pewno utrzymałby wysoki poziom energii, ale zobaczymy co zastaniemy na miejscu :)
Mnie motywuje i dodaje energii choćby obecność stabilnego stołu, co
w docelowym domu, na te przynajmniej pół roku po porodzie, będzie
priorytetem.
Poród... to będzie przeżycie. Mimo przemykających czasem przez moją wyobraźnię obaw towarzyszy mi silna wiara, że dam radę. Na razie, po obejrzeniu wczoraj filmu "Orgasmic birth", który polecam, przeraża mnie wielkość brzucha w 9 miesiącu. Ja już czasem czuję się jak mało zwrotna ciężarówka i ciąży mi ten arbuz, skóra się naciąga, a to dopiero początek...
Tęsknię za literaturą po polsku. Za nowelistyką, rozdzialik przed snem, podróż oczami wyobraźni. Jakby ktoś czytał ostatnio coś lekkiego i godnego polecenia to serdecznie proszę z paczką herbatki urosan lub lipa herbapolu w zestawie. Mamy adres mamy znajomego Matiego, można pisać listy, pocztówki i nadawać przesyłki. Aktualne Zwierciadło jak się zmieści w przedziale wagowym lub Rewia rozrywki to już w ogóle padnę ze szczęścia!

ADRES:
Wayna Kurchan (Agata)
C/El rincon S/N
San Marcos Sierras
5282 Córdoba
Argentina

Wybiła 13, podnoszę moje zgrabne 4 litery i rosnących 6 i idę po produkty spożywcze.
Przepisy bezmięsne i bezlaktozowe mile widziane, bo jakoś kończy mi się inspiracja, a potrzebuję ciągłej odmiany.
Calusy Buziosy i pozdrowienia.

piątek, 1 października 2010

Kolejny przystanek - BUZIOS

Pobyt w Belo Horizonte udany, bardzo sympatyczna wizyta u Andre w domu. Poznaliśmy rodziców, brata i jego dziewczynę w 4 miesiącu ciąży. Wizyta była miła i dla nas i dla całej rodziny. Brat Andre ma 23 lata, Lindy 22, są studentami i cała rodzina pomaga im i finansowo i wspiera, jednak nie zawsze jest łatwo. Czuć było, że są zmęczeni. Lindy pochodzi z RPA i nie mówi słowa po portugalsku, ani hiszpańsku, na szczęście rodzice znają angielski. Brat Artur studiuje ponad program i pracuje i jest wykończony, Lindy boi się porodu. Odnieśliśmy wrażenie, jakby nasz pobyt wniósł w życie tej rodziny trochę światła. Było to bardzo miłe odczucie. Przyjęli nas bardzo ciepło i choć mięliśmy dużo więcej atrakcji niż w Capao i kompletnie zaburzony wywrócony rytm dnia, był to udany tydzień.
Zwiedziliśmy odpowiednią i zupełnie wystarczającą liczbę atrakcji, tj: halę targową, Plac Wyzwolenia, Ouro Preto - zabytkowa exstolica, zespół galerii sztuki współczesnej - była posiadłość, pełna niezwykłych ogrodów i architektury. Pozostły czas spędziliśmy aktualizując się internetowo. Połowa programów zmieniła się dość drastycznie w przeciągu 4 miesięcy!!! Najedliśmy się sera, mięsa i wędlin.
Teraz, jesteśmy w Buzios, 180km na wschód od Rio de Janeiro, uroczy półwysep nad oceanem Atlantyckim. Wspaniale wrócić nad morze. Wilgotność i temperatura mocno rozleniwia, ale i relaksuje. Jesteśmy sami w dużej willi rodzinnej koleżanki Matiego, która przyjedzie prawdopodobnie jutro, w sobotę. Bruna zajmuje się kajakami i może popływamy trochę na kajakach, których zapach wdychamy już trzecią noc, bo składowane są tuż przy oknie naszego pokoju. Kompletnie odmienna gama zapachowa, w wyższej wilgotności mocniej odczuwalna. Chodzę i wącham bez ustanku..
Zostaniemy tu jeszcze najdłużej tydzień i potem kierunek Curitiba, prawdopodobnie lot z Rio, więc mam nadzieję, że Mati zobaczy to urocze, ogromne miasto.