środa, 20 października 2010

Restauracja a la brazylijski stół - wyjaśnienia.



Trzeciego dnia w Curitibie, ok 16:30 - 17 wybraliśmy się na zwiedzanie Opery i Parku, przyjemny spacer zakończony wizytą w dzielnicy emigracji włoskiej. W Santa Felicidade lub inaczej parku włoskim odwiedziliśmy restaurację, jedna z dziesiątek restauracji i jedną z kilku tych co swobodnie mieszczą 5000 osób...
Wizyta obfitowała w zaskakujące spostrzeżenia! Pierwsze, to tylko zdążyliśmy siąść przy stole, jeszcze nie zdjęłam polara, a już wjechało ok 8 talerzy na stół. Wątróbka, skrzydełka, udka, wszystko z kurcząt hodowanych przez rodzinę właścicieli restauracji. Polenta smażona w kształcie wielkich frytek, sałatka - ziemniaki z majonezem, sałata z cebulą - najlżejsza pozycja. Nie zdążyłam spróbować dań ze stołu, gdy po raz pierwszy pojawił się kelner proponujący spaghetti a la bolognesa, zaraz po nim kolejny z cannelloni, potem lasagne, gnocchi. Wszystko z tym samym sosem pomidorowym i mięsem z kurczaka.
Gdy osiągnęłam, co nastąpiło dość szybko, stan wstępnego najedzenia skupiłam się na obserwacji nadciągających ludzi, bo my dotarliśmy dość wcześnie, gdy było jeszcze pustawo. Ludzie nie zdejmują płaszczy, kurtek, palt czy katan. Jedzą tak jak weszli do lokalu. Brazylijczycy jedzą nożem i widelcem trzymając widelec w prawym, a nóż w lewym ręku. Piją mnóstwo Coca-Coli.
Na szczęście odmawiałam większości dań, Mati dotarł do domu i zasnął w momencie, gdy głowa jego dotknęła łóżka, bo nie była to nawet poduszka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz