Trzydniowy treking okazal sie strzalem w dziesiatke. Pierwszego dnia wyrusza sie z miejscowosci Cumbre polozonej na wysokosci 4670m n.p.m. po czym nalezy sie spiac na 4900. Krajobraz wulkaniczny, skaly i mnostwo kamykow. Zero roslin. Caly ten dzien przemaszerowalismy z 67 letnia cholita (kobieta o czystej krwi Indian, w tradycyjnym stroju - spodnica kolorowa z falbanami, sweterek, fartuch i na plecach 25kg pakunek w lokalnej chuscie - kolorowej i wzorzystej. Juliana niosla tobol, na nim worek z dmuchana kukurydza, a w reku kota w worku. Kot mial polowac na myszy, ktore zjadaja jej zapasy zywnosci. Kotu zrobilismy smycz i nieslismy na zmiane z przerwami, gdy sam mial ocgote pospacerowac. Kotek byl mlody, nazywal sie Mimo, co mozna przetlumaczyc jako pieszczoch - trafne imie. Mati przejal wor kkurydzy. Spalismy w namiocie na podworku Juliany, ktora mieszka w miejscowosci Chucura, w domku z kamienia, krytego strzecha z mnostwem dziur w scianach, ktore wentyluja dym z kuchni na opal zaaranzowanej z kilku kamieni, czy cegiel w jednym narozniku.Drugi dzien schodzimy ponad 1500m z plecakami. Po calym pierwszym dniu z 4900 na 3600, padam. Jestem tak zmeczona, ze trudno mi utrzymac rownowage. Trasa piekna. Szum wody w dole - trasa wiedzie zboczem gory, obniza sie tylko by przejsc na druga strone rzeki i znow wznosi. Po zejsciu ponizej 3000m n.p.m. szal wegetacji, spiew ptakow. Po pustce na wysokosciach dzwieki i zapachy upajaja swa glebia. Duzo cieplej, mam nadzieje, ze i noc bedzie cieplejsza od poprzedniej. Moj spiwor podobnie jak i ja nie jest przystosowany do temperatur minusowych...
Trzeci dzien - dluuuugi, plecak wydaje sie wazyc 3x wiecej, a ja mierzyc 3x mniej. Na szczescie drugiego i trzeciego dnia napotykamy po drodze miesca stworzone do kapìeli. Bez zastanowienia zrzucamy ubrania i myjemy sie w lodowatej gorkiej wodzie.
Docieramy mimo bolu nog, plecow i barkow do ostatniej miejscowosci na szlaku - Chairo, skad taksowka (nie bylo juz minibusow) udajemy sie za abstrakcyjnie wysoka cene do najblizszej wioski, skad udaje nam sie zlapac stopa do Coroico, gdzie czeka na nas znajomy Szwajcar - Giani. Giani mieszka w Coroico 10 lat, ma zone Boliwianke i 3 dzieci. Prowadza hostal, restauracje wegetarianska i lodzirnie, Giani jest z wyksztalcenia cukiernikiem. Cala rodzina juz spi, a Giani czeka na nas z pyszna zupa warzywna, doszedl do wniosku, ze juz pewnie nie mozemy patrzec na chleb i krakersy po 3 dniach i ze marzymy o cieplym jedzeniu. Wspanialy pomysl.
Odpoczelismy w ich pieknym domu, najedlismy sie pysznosci z restauracji, lodow i ciastek, pomedytowalismy wspolnie i w sobote wrocilismy do La Paz, gdzie o 22 rozpoczelismy druga ceremonie Ayahuaski.
Ponizej fotoreportaz Matiego wykonany naszym nowym Nikonem:
|
Tablica informacyjna na poczatku szlaku |
|
Mati z kotem w worku. |
|
Stado lam i dwoje pasterzy. |
|
Kot na wybiegu. Wielka pustka tam na gorze. |
|
Skaliscie. |
|
Tam w dole nasz szlak, wystarczy zejsc jakies 500-1000m w dol... |
|
Jak widac brak wegetacji. ciut nizej nic 4900m n.p.m. |
|
Juliana |
|
Niezwykla praca Inkow, caly szlak zwlaszcza spirale na wysokosciach robia ogromne wrazenie. |
|
Wedlug Jukliany ruiny Inkow, ale kto wie? Wygladaly na stare:) |
|
Lama czy alpaka? |
|
Kapelusz moze sluzyc za szklaneczke. |
|
:-) |
|
Juliana podczas trzeciego odpoczynku wcina liscie koki. |
|
Juliana w swoim kamiennym domku, w czesci kuchennej. |
|
Podworko Juliany. |
|
Test autowyzwalacza nr 2. |
|
Mati z Mimo i Juliana. Juliana w nowej bluzie od Matiego. |
|
Juliana robi nam zdjecie. |
|
Usmiech przezuwacza lisci koki. |
|
Czasem pamietalismy o rozciaganiu. |
|
Most wiszacy. Miejscowosc Challapampa. |
|
Siostrzenica Juliany - Paulina z dziecimi i kuzynem. |
|
Paulina z coreczka.
|
|
Po drodze napotkalismy poziomki. |
|
I marchewki... |
|
Widok z roslinnoscia i profilem w skale. Profil o wielkim nosie. |
|
Miejsce pierwszej kapieli. |
|
Tuz po. Woda czysta ale bardzo zimna. |
|
Drugi poranek. |
|
Prosiaczek Marii, siostry Juliany. |
|
Maria. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz