piątek, 4 maja 2012

Jak to było? - czyli pokrótce o pobycie we Francji

Mam nadzieję, że zmęczenie po kolejnym dniu kursu językowego umożliwi mi jasno i krótko streścić czas spędzony dotąd we Francji.
Jak pisałam wcześniej, po przyjeździe (12.03.12) zatrzymaliśmy się u przyjaciela Matiego - Nico, który mieszka z żoną Mag i 3 letnim synkiem Estebanem pod Clairac. 14 dni spędzonych wspólnie nie było łatwe. Współżycie nie wychodziło "od tak". Znajomi przechodzą trudny okres i my w tym wszystkim w pięknym i dużym lecz nie wykończonym domu to stanowczo za dużo.
26 marca wybyliśmy autostopem do miejscowości Cahors, położonej w zakręcie rzeki. Otula ona starówkę jak wstęga. Stamtąd już covoiturage, czyli umówiony wcześniej autostop z dzieleniem kosztów, z Remi, również jadącym do regionu La Sevene na kurs Vipassany. Remi, psychiatra, pracujący na dyżury. Noc spędziliśmy w jego apartamencie, część szpitala dziennego dla osób psychicznie chorych. Pomimo wcześniejszych podejrzeń "zimnych" pomieszczeń i łóżek w wielkich pustych salach, spędziliśmy przesympatyczny wieczór, wprowadzając Remiego w świat medytacji, gawędząc, gawędząc aż do poczucia ciężkości powiek.
Kolejny dzień - podróż przez górzyste tereny, krętymi drogami, zmęczenie i radość z dojazdu na miejsce. Kolejne 10 dni - magiczne odosobnienie, które zdecydowanie zasługuje na osobny wpis. Po odosobnieniu wyciszeni wracamy z Remim do Tuluzy, gdzie był członkiem jury na obronie pracy magisterskiej. A my trafiamy do Jeroma - znajomego Matiego, którego poznał w Tajlandii podczas kursu masażu. Jerome mieszka z Christel i jej córką. On gotuje z duszą i robi masaże tajskie, a Christel jest refleksologiem, córka ma 12 lat i była nieobecna. Wspaniałe spotkanie i zapoznanie. Miło poczuć się u kogoś swobodnie. Jerome wielokrotnie powtarzał, że możemy zabrać ze sobą wór daktyli, bo i tak nie pokryją one tego co wnieśliśmy do ich domu - spokoju i zaufania. Wyjeżdżają po 2 dniach na wakacje do Maroka i zostawiają dom do naszej dyspozycji na ile chcemy. Po 3 dniach odpoczynku i aklimatyzacji w świecie wyruszamy do Lot et Garonne, naszego powiatu. Jasne jest dla nas, że jak najszybciej chcemy znaleźć coś do wynajęcia, aby nie napinać atmosfery w domu u Nicolasa.
Po dotarciu do Clairac oglądamy mnóstwo ogłoszeń, domów i na tymczas przenosimy się do domu znajomego Nico - Fila.
Philip, Fil to zdecydowanie osobowość niepowtarzalna. Bezrobotny rzeźbiarz zajęty od rana do wieczora, tak, że nie ma czasu pracować. Wynajmuje dom w samym centrum tego niewielkiego miasteczka za 200 euro. W zamian za tak niski czynsz wykonał remont. Mieszkanie na 1 piętrze tego domu to magiczna przestrzeń pełna życia i spokoju zarazem. Remont wykonał sam w 2 miesiące płacąc 300 euro. Nie mięliśmy okazji poznać tego miejsca wcześniej, ale ponoć nie do poznania.










Kilka zdjęć jego dzieła. Jak sam mówi jest ono najlepszą wizytówką. Aktualnie zorganizował grupę ponad 20 osób, z którą planuje zaopiekować się, w zgodzie z właścicielem, opuszczonym opactwem, które niszczeje w Clairac. Mają zamiar zorganizować szkołę restauratorską. Duża część grupy to kamieniarze i ludzie aktywni w temacie. Poza tym planują uruchomić aktywność kulturową, organizować wystawy, koncerty, etc. Jednym słowem Fil to osoba inspirująca i w drugim słowie nieograniczająca.
I to w tym właśnie magicznym zakątku mieszkamy do dziś.
Mati regularnie uczęszcza na kurs osteopatii z Marie, gdzie często jeździmy wspólnie, pracując w ogrodzie o poranku, ja piekę chleb, a popołudniu albo praktykują na mnie, albo zagłębiają się w teorię konstrukcji szkieletu, a ja we francuski. Marie i Francois (stolarz) wspaniali ludzie po pięćdziesiątce. Marie, kobieta o trudnych porankach, mówi zabójczo po amerykańskiej wersji angielskiego i cieszy się, że może ze mną praktykować (spędziła w stanach 2 lata x lat temu). Robi zeza i szczerbi zęby. Jest swobodna i naturalna. Pomocna i opiekuńcza. Francois wiecznie uśmiechnięty, rzadko bywa, bo pracuje w ciągu dnia. Kiedy się widujemy z przyjemnością zasypuję go swoimi francuskimi zlepkami, a on z przyjemnością mi na nie odpowiada, zadowolony z moich postępów. Chudy mężczyzna o bardzo jasnej karnacji, blond, kręconych włosach do ramion i nosie boksera. Życzliwi i ludzcy. Pod koniec maja zaproponowali nam, czy nie chcemy pomieszkać u nich na czas ich nieobecności. Wiecznie remontują dom. W lipcu zmieniają dach. Mati będzie pracował z nimi. Wszelkie prace są wymianą za wiedzę przekazywaną na kursie.
Jak dotąd, po oddaniu się na królika doświadczalnego, mam naprawione łydki, zwłaszcza lewą. Pytali, czy pamiętam uderzenie. Powiedziałam, że nie pamiętam lata bez stłuczonych łydek i kolan, więc już więcej nie pytali. Czułam również ruch kości piszczelowej. To coś nowego! Ponoć niebawem cała będę "fixed".
Tym oto optymistycznym akcentem kończę reportaż. I zmykam w pielesze!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz