środa, 25 sierpnia 2010

Travel - welcome to.

Wszystko wskazuje na to, że wybierzemy się w podróż na południe. Gromadzimy informacje, rozmawiamy. Poza tym czeka wstępne omówienie trasy, przystanek na USG za 4 tygodnie, najchętniej Belo Horizonte, gdzie możemy zatrzymać się u mojego znajomego. Mamy też osobę chętną na przejęcie domu. Sama przyszła!
Krok po kroku pomysł nabiera realnych kształtów. Największym wyzwaniem będzie teraz spakowanie się. Odile! Dlaczego Cię nie posłuchaliśmy i nie wzięliśmy wózka na kółkach do przewożenia ciężkich rzeczy. Teraz byłby jak znalazł, szukamy substytutu, bo teraz 20kg sobie na plecy nie zarzucę z taką łatwością, jak to robiłam w pierwszym miesiącu ciąży:) Może część wyślemy paczką, są różne możliwości i chyba do końca sami nie jesteśmy świadomi ile mamy rzeczy, ale na pewno jesteśmy na plusie względem stanu po przyjeździe. Ja obrosłam w książki, Mati w ubrania.
Moim wewnętrznym rozmyśleniom na temat ruszenia się stąd towarzyszą setki pytań, takich jak:
1.jak poznać, że to jest właśnie to miejsce?
2.czy TO MIEJSCE musi być najlepsze i trzeba najpierw zwiedzić cały świat, by je znaleźć?
3.Czy gdy dojedziemy do Argentyny, nie zaczniemy żałować, że nie zostaliśmy tu...zawsze można wrócić, więc czy jest sens jechać i kółko się zamyka..
4.Może jadąc z celem dojechania do Argentyny, zatrzymamy się po drodze, gdzieś na południu Brazylii?
5.Czy teraz właśnie jest moment na znalezienia ziemi do zakupu?
6.Dlaczego Europa jest taka droga?
7.Czy mając poczucie, że znaleźliśmy własne miejsce na ziemi, czy nie zacznie nas nosić jeszcze bardziej??
8.Co w tym złego?
9.Skoro w Argentynie zimy są „sroższe” niż tu, to może na 3 miesiące w roku wyjeżdżać do Europy?
10.Czy ceny biletów do Buenos naprawdę są dużo droższe niż do Salwadoru z Europy? Nigdy nie zrobiliśmy podobnych, szczegółowych poszukiwań.
11.W Argentynie mamy stolicę prowincji Cordobę na godzinę drogi od miejsca, gdzie myślimy się zatrzymać (okolice Capilla del Monte czy San Marco Sierras), a Cordoba i Buenos dzieli podobny dystans jak Vale do Capão i Salwador. Czy komunikacja i kontakt ze światem nie wydaje się prostsza? Tam nie tylko internet jest łatwej dostępny, ale i powszechne są tak zwane locutoria, gdzie można dzwonić za granicę duuużo taniej niż z budki telefonicznej, choć mając internet... Czy te wszystkie dogodności i ułatwienia faktycznie przyniosą szczęście, czy zaczniemy marudzić, że teraz mamy kontakt z rodziną i znajomymi, a za grosz kontaktu z ludźmi? Obawa przed nieznanym? Czy trzeźwe rozpatrywanie za i przeciw.. Z innej strony ogromna tęsknota za tym krajem i przesadnie nostalgicznymi i przesadnie dramatyzującymi jego mieszkańcami. Ciekawość odnalezienia się w miejscu, gdzie rozumiemy język.
I tak mieli moja głowa różne tematy, od najbardziej banalnych po najbardziej skomplikowane. Jednym z głównych pytań jest: jak ma się sprawa wizyt prenatalnych na miejscu, spotkań kobiet ciężarnych, które choć nie są konieczne są bardzo miłe, czy są tam akuszerki? Czy porody w domu są równie normalne jak i tu?
Z drugiej strony słyszymy, że są osoby podróżujące między tam i tu, więc chyba coś łączy te miejsca, a życie w zgodzie z naturą zrzesza podobnych ludzi, podobne idee i wygląda na to, że nie ma powodu do obaw, jedynie kwestia czasu, jak widać na przykładzie Capão – 2, 3 miesiące, na aklimatyzację, teraz znamy ludzi z widzenia, wiemy kto z kim, kiedy i jak, komu można coś zostawić dla innej osoby i że jak nie mamy drobnych, albo pieniędzy przy sobie, to i tak nam dadzą co potrzebujemy, bo wiedzą, że tu mieszkamy. Z dnia na dzień bardziej domowo, zwłaszcza miłe, gdy dotyczy relacji z osobami lokalnymi – tzw. nativami.
A równolegle wzrasta poczucie świadomość noszonej wewnątrz rosnącej istoty, co daje ogromną przyjemność i spokój. Jeszcze nie czuję ruchów, ale ogromnie cieszy mnie nasze współistnienie i współpraca. Teraz zaczął się najprzyjemniejszy okres ciąży – w niepamięć odchodzą słabości, mdłości i niepewności, a budzi się siła i kreatywność, co budzi więcej energii, radości i spokoju. Gdy coś mnie smuci, nie mam siły tego w sobie tłumić i mogę wypłakać natychmiast rzekę łez, ale to też ma swoje plusy i zalety, bo nie zalega potem żadna drzazga.
Partnerstwo z Matim przechodzi rozkwit. Nie znaczy to, że wszystko jest różowe i landrynkowe, tygodnie pełne są sporów i dyskusji, ale nad wyraz konstruktywnie wpływających na nasze relacje. Czerpiemy ogromną naukę i z życia we dwoje, i z ciąży, i z podróży. Jesteśmy szczęśliwi ze sobą i to jest najważniejsze, bo tam gdzie jesteśmy, jesteśmy w domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz