czwartek, 9 września 2010

Trzydniowa wyprawa.

Udało się! Złamaliśmy bezruch! W czwartek rano, z dwiema koleżankami wyposażeni w namioty, śpiwory, jedzenie, garnki, itp. wybraliśmy się do Aguas Claras. 3h drogi od Capao. Jak sama nazwa wskazuje woda jest tam przejrzysta, a rzeka z małymi wodospadami ma 3 naturalne zbiorniki, gdzie przy słonecznej pogodzie można się pluskać cały dzień bez przerwy. Aguas Claras leżą między najoryginalniejszą lokalną gorą – Morrāo i Kryształowym szczytem (Morro dos Cristais). Wokół łąki, a wzdłuż strumieni, które widać wokół, pełna wegetacja.
Dotarliśmy, zjedliśmy, każdy się pobłąkał wokół w poszukiwaniu miejsca na namioty, aż finalnie rozstawiliśmy je obok bliźniaków z Niemiec. Język niemiecki okazał się być może nie tak bliski jak polski, ale równie egzotyczny w Brazylii i zarazem bardzo miły.
Pierwsza noc w namiocie wspaniała, strumień 2m obok ukołysał do snu. Drugi dzień zdobyłyśmy z Rachelle kryształową górę. Ja w japonkach, w których również wróciłam do Capao, ponieważ pierwszego dnia do butów górskich założyłam na parę bawełnianych cienkich, skarpety wełniane o dziurach wielkości 4cm. Skarpety ucisnęły ścięgno achillesa, a że raz już miałam z tym problem i trwał parę miesięcy przerzuciłam się na japonki.
Góra kryształowa ma pełno miejsc wyglądających jak wyspy między skałami i roślinnością, pełne kryształów, kryształowego piasku, zespołów kryształów i różnych przeróżnych kamieni oklejonych kryształami lub z żyłą kryształowego miału pomiędzy. Chapada oznacza, bardzo stare góry, stąd takie atrakcje. Niestety często przeeksplorowane przez poszukiwaczy na sprzedaż, którzy przychodzą z narzędziami i przekopują te wyspy, tworząc poniekąd zbeszczeszczone kryształowe cmentarzyska. My, znajdując dla siebie zaledwie kilka średnio okazałych sztuk, czułyśmy się złodziejki, ale ci prawdziwi złodzieje czują pewnie tylko satysfakcję.
Powrót do obozowiska przez łąki trawiaste, żeby nie powtarzać szlaku, pokłute stopy i łydki przez trawę obłożyłyśmy gliną tuż po tym jak 5 minut po dotarciu do namiotów siedziałyśmy już w naturalnej wannie. Coś na ząb i Rachelle z nienaruszoną energią zabrała się za gotowanie soczewicy, ja do namiotu odpocząć. Byłam super zmęczona i mogłam chyba z namiotu już nie wychodzić i spać do rana, wyszłam jednak i dzień zakończyłam małym personalnym dramatem, przesilonym głównie zmęczeniem. Naszły mnie różne bóle egzystencjalne i noc przespałam bezsennie prawie że. Rano Rachelle wróciła sama rano, bo miała mnóstwo spraw do załatwienia, my zdecydowaliśmy, że przeczekamy słońce południa i wyruszymy 14-15. I tak wzięłam blok i ołówki i poszłam pochodzić. Dotarłam na kamień, któremu nie mogłam się oprzeć, wyglądał jak wielki rozłożysty fotel. Czym prędzej się rozebrałam i delektowałam się samotnością w tak pięknym miejscu. Było mnóstwo chmur, więc pozwoliłam sobie na tę słoneczną kąpiel, jednak ostatnie 15 minut chyba było zbyteczne. Strzaskałam się bez sensu, jak za każdym razem. Bez żadnego filtra, w 5 miesiącu ciąży, marznąc. Ale ból przyszedł później, na kamieniu było cudownie. Głowę zawsze mam zasłoniętą na szczęście. Wyruszyliśmy 15:30. Dotarliśmy styrani grubo po 17. Udało nam się zabrać na stopa do vilii, gdzie zostaliśmy w pizzerii przyjaciół, zjedliśmy, a potem koleżanka podrzuciła nas do domu. W domu masło z carite, które na poparzenia garnkiem działa rewelacyjnie. Rano aloes, masło, aloes. Kolejnego dnia Mati obłożył mnie gliną, skóra była chłodna po zmyciu gliny. Dziś, czwartego dnia boli tylko trochę, nie mam ani jednego bąbla, ale ślad chyba zostanie na trochę, cały prawy bok, prawe ramię, prawa połowa pleców, prawa strona nosa, prawa połowa brzucha, na szczęście nie mocno i odrobię piersi na górze. Wszystko poza biodrem fantastycznie swędzi, biodro jeszcze pobolewa. Ajajaj...
Wyprawę mimo spalenia i żali drugiego dnia uważam za wspaniałą. Mając świadomość, że za ok. 2 tygodnie wyruszamy na południe powrót do vilii w sobotę długiego weekendu po 3 dniach nieobecności był bardzo miły, wszyscy znajomi kręcący się to tu to tam, sprzedający naszyjniki, pizzę czy ciasta lub odwiedzający, czy jedzący te przysmaki. Aj każdy dzień dziękuję, że te pierwsze miesiące emigracji i ciąży spędziliśmy w tak uroczym miejscu, wśród tylu życzliwych, dobrych i przede wszystkim ludzkich ludzi. Wiem też co mogę zrobić docierając do celu w Argentynie, jak lepiej się zorganizować, co już robimy, jak wykorzystać czas aklimatyzacji. Duża szkoła czas tu spędzony. Dziękuję Capao!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz