sobota, 26 czerwca 2010

Odrobina ciekawostek!


Osiedliśmy wreszcie. Miejscowi już kojarzą nasze twarze, a regularne wizyty na rynku owocują w pewną zażyłość ze sprzedawcami, lepsze ceny i nietypowe ilości warzyw. Donia Raymunda sama już wiedziała, że chcę kupić bananas da terra (te do gotowania, bądź smażenia, czy pieczenia), bo za każdym razem pytałam czy są i za każdym razem miały być „następnym razem” i jak Mati zobaczył, że są, Raymunda zaczęła coś mruczeć pod nosem, jakby nie chciała sprzedać, bo były odłożone, nie zrozumiałam do końca, ale po chwili zobaczyła mnie i skojarzyła, że jesteśmy razem i że przecież oczywiście mam sobie iść wybrać. I tak mamy wielgachną kiść w domu i papkę, którą poznaliśmy u Eduardo. Te banany nazywają się bananas da terra, bo są stąd, a ta potrawka też jest potrawką indian. Kroi się takiego banana bez obierania na 4- 5 kawałków i gotuje 5 minut w wodzie. Odcedza, schładza ciut, obiera ze skórki i rozgniata widelcem. Do tego wrzuca się, najlepiej wiórki z kokosa, tuż po wypiciu agua de coco, ale ja dziś użyłam wiórków z paczki i też oczywiście smakuje. Wiórki pęcznieją trochę pod wpływem wilgodzi bananów i miękną. Pycha.
Podczas gdy siedzę w domu i wcinam tę papkę, wokół szaleje San Juan, największa w roku lokalna impreza. Wczoraj był ostatni dzień pracujący i już wieczorem zjeżdżali się ludzie, dziś nawet na drodze przed naszym kioskiem dosłowne wędrówki ludzi piesze i samochodowe, jak nigdy, do miasteczka się nie wybrałam, bo nie czułam się na siłach. Całe przedpołudnie kopiowałam płyty z muzyką lokalnych muzyków, którą nagrali przed festiwalem jazzowym i sprzedają przy okazji ruchu świętojańskiego. Także wspieramy niezależnych artystów Vale do Capao. Kopiowaniu towarzyszyło mi pisanie listu do mamy, w pozycji mocno wykręconej i bite 3 i pół godziny przed monitorem napełniły mnie satysfakcją i takim zmęczeniem, że padłam w pozycji relaksacyjnej jogi na podwórku i czekałam na powrót krążenia w nogach:) Dzień zleciał bardzo szybko. Bez wody (chyba ilość ludzi przybyłych o przyzwyczajeniach miejskich nie pomaga problemowi braku wody, zima jest tu okresem suchym i jest bardzo sucho mimo drobnych kapuśniaczków w ostatnich dniach).
O 16 Mati wybył do vilii, korzysta z ruchu i z Duglasem mają profesjonalne stanowisko masażystów. Z dwoma stołami do masażu i piękną tablicą, którą przygotowaliśmy wspólnie. Wyszła dowcipna i dobrze widoczna. Dwa dni malowania, w pozycjach przykurczonych dało zadowalający efekt. Łóżka przechowywane są jednym z barów w vilii (przypomnę, że vila mówi się na centrum wioski), także Mati idzie sobie spacerkiem z zapasem herbaty w termosie i prowiantem. Ja dziś miałam zanieść mu jedzenie, ale chyba zrozumie, że padłam, a tam wokół szaszłyczki smażą, pizze, że palce lizać sprzedają i inne lokalne wyroby. Myślę, że nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło.
Sąsiedzi nasi, a w zasadzie Gisela poprosiła o masaż i zapytała jak wygląda sprawa „opłata według uznania” i tak masażu jeszcze nie było, a my mamy piękne 2 pary pościeli! Magda ostatnio pytała o prysznic i spanie, tak więc mogę odpowiedzieć, że ciepły prysznic można brać tylko przy dużym ciśnieniu wody, czyli najlepiej w środku nocy, udało nam się 3 razy! Więc ja grzeję wodę w dwóch garnkach i przy użyciu miednicy najpierw myję głowę, a potem resztę ciała. Raz na dwa dni. Pozostała higiena miejscowa, najczęściej w wodzie zimnej, zależy jakie partie:) Mati czasem gustuje w zimnych prysznicach, więc ma większe możliwości korzystania z prysznica. Nie wiem tylko, czy to faktycznie chęć ochłodzenia, czy niechęć do zabawy w grzanie wody i mieszania jej z zimną, itp. Kwestia spania natomiast do tej pory miała się tak, że śmierdzący stęchlizna materac przykrywaliśmy dwoma kawałkami materiału, za poduszki służą nam gwizdnięte z Air Condor jaśki, a za przykrycie mój otwarty śpiwór. Dziś zmiana obejmie wszystkie części! Mamy piękne fioletowe prześcieradło z gumką! 2 poszewki na jaśki i wielkie prześcieradło pod śpiwór (nie stosują tu poszewek, jak we Francji, Włoszech, Argentynie..) Aż oczy mi się zamykają na samą myśl, ajajaj, co za luksus. Jak tylko dotrzemy gdzieś, gdzie zatrzymamy się dłużej, już ogłosiłam, że kupuję materac, na co Mati powiedział, że jemu się świetnie śpi na podłodze, na co ja odpowiedziałam, że ja mogę spać sama na tym materacu bez żadnych problemów. Hehe. Już widzę jak nagle czułość by w Matim wzbierała trzykrotnie, czułość do materaca, dla częstszych wizyt.
Poza aktualnym świętem obejmującym nie tylko świętego Jana, ale i Św. Augusta i jeszcze jakiegoś świętego dużym nietaktem byłoby nie wspomnieć o rozpoczętym już jakiś czas temu mundialu! W którym Brazylia sobie bardzo dobrze radzi. Dotychczasowe wyniki Argentyny również wyglądały imponująco, ale nie wiem czy były prawdziwe, bo jak zobaczyłam 9 to mnie lekko zamurowało. Wybraliśmy się jednak na mecz Brazylia – Wybrzeże Kości Słoniowej. Juceli, właścicielka naszego kiosku ma 200m od nas bar, tu bary nazywają się Lanchonette, jej nazywa się Sabor de Trilha (smak szlaku). W barze wielki telewizor kineskopowy i bardzo sympatyczna atmosfera, kilkanaście osób popijających piwko, spokój, żadnych ryków podczas goli, byłam mile zaskoczona. Klimat a la oglądanie Klanu (jest jeszcze Klan?). Juceli przygotowała 3 michy popkornu dla swoich gości, a za ciasto i kawę zamówioną mamy zapłacić przy okazji, bo nie miała wydać.
Dziś, piątek, jakieś wrzawy i okrzyki a la prawie gol, więc pędem do Juceli pod koniec pierwszej połowy. Brazylia – Portugal. Tym razem ludzi tyle, że z trudem podeszliśmy do drzwi. Znalazły się jednak miejsca wewnątrz na podłodze. Na zewnątrz było chłodno. No i tam już nie wiedziałam, czy obserwować mecz, czy turystów zajadających śniadania. Matko! Pojawiły się ciepłe bułeczki z jajkiem smażonym, sałatą, serem i pomidorem wewnątrz. Tak więc po meczu, do końca trzymającym w napięciu, zamówiłam i zjadłam taką bułę. Wyśmienita. Bułki robią na miejscu, sałata, ser i jajka też tutejsze, pomidory chyba tylko przyjezdne. W trakcie meczu wypiłam kawę z mlekiem. Kawa robi mi naprawdę dobrze. Budzi i dodaje energii, a że pijam bardzo rzadko, za każdym razem na nowo odkrywam tę przyjemność.

1 komentarz:

  1. to nie tak źle z tym prysznicem.a materac to dobry plan,ja popieram !!! te banany i kokosy brzmia bosko.az slinka leci mniam. smacznego życze.

    OdpowiedzUsuń