środa, 30 czerwca 2010

Deszcz.

Całą noc padało. Spałam dobrze. Wstałam o 7:30. Osobista poranna rutyna w samotności. Mati wstał po dwóch godzinach, gdy ja już potrzebowałam wyjść. Wydaje się być chłodno, gdy siedzi się wewnątrz bez ruchu. Jednak po paru minutach spaceru po kolei zdejmowałam opaskę spod czapki, czapkę, polar. Pierwszy raz wybrałam się dziś na teren LothLoren, pierwszej lokalnej komuny powstałej na początku lat 80. Duży teren, dużo zieleni, zwłaszcza teraz po deszczu, nie tylko lepiej ją widać, ale i czuć. Wszystko pachnie zupełnie inaczej.
LothLoren ma przestrzeń wspólną, na którą składa się duża kuchnia, piękne patio, biblioteka. Na terenie jest mnóstwo różnych tabliczek informacyjnych. Na przykład pod drzewem awokado opis na co i jak wpływa herbatka z liści. Zaszyłam się głębiej i dotarłam do plantacji bananów i grządek z warzywami i ziołami, wszystko otoczone drzewami, takie spokojne i bardzo byłabym szczęśliwa, gdybym mogła przygotować takie własne grządki. Kompost opisany, w 4 różnych stadiach, wszystko zadbane i praktyczne. Jutro pierwszy raz idę na spotkanie w tej części wspólnej zwanej templo, czyli świątynią. Ciekawa jestem jaka atmosfera panuje spędzając tam więcej czasu. Domy porozrzucane są po terenie dość dyskretnie. Wyglądają zachęcająco. Teraz pojęcie dom nabrało innego wymiaru. Jestem cierpliwa, ale również poniekąd zdeterminowana. Aby znaleźć ten dom na stan przejściowy zbliżony do wyobrażeń lub może prościej, zaspakajający potrzeby dojrzałych ludzi. Dający przestrzeń na rozwój i z kawałkiem ziemi jak najbardziej, za którą zabiorę się własnoręcznie. Już zmęczyłam się wyobrażaniem sobie domu i opowiadaniem o nim historii. Po prostu chce w takowym żyć. Prostym, praktycznym i dającym poczucie domu rodzinnego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz