czwartek, 3 czerwca 2010

Zapiski z Francji. Piątek, 21 maja.

Piątek, sobota wieczór autobus, niedziela samolot. Ponowne przeglądanie plecaka, wszystko znów zbiega się z tymi dniami, gdy jestem słabsza emocjonalnie, bardziej nostalgiczna. Ostatnie dni spędzane na słońcu dają dużo spokoju i dużo nowych refleksji. Codziennie dziękuję za spotkanie tego szaleńca Matiego. Jesteśmy dla siebie jakby tym nie znalezionym dotąd elementem tej układanki jaką jest życie. Mimo często silnie rozbieżnych stanów nastroju, uzupełniamy się i dbamy o siebie.
On podekscytowany rytmem Paryża i wizytami u przyjaciół przy akompaniamencie diety pt. śmietnik, ja gotowa przyjąć styl życia mnicha tybetańskiego (no może poza dietą-rozposta serowo-chlebowa), oaza spokoju jednym słowem. Jednak mimo to mamy wspólne chwile, kiedy jesteśmy tylko dla siebie, kiedy duchowość i bliskość płynie z serca do serca. Za te momenty również dziękuję co dzień, ale i za te, gdy rozstrzygamy spory z uśmiechem i świadomością, że nic się przecież nie stało. Ogromna szkoła przynosząca lekkość i przede wszystkim radość z życia w szczerości.
I tak w tej wspólnej wędrówce każde ma swój plecak, ale jest też jedna torba, służąca za komputerową. Nie wiem skąd Mati ją wytrzasnął, ale torba stanowi pewnego rodzaju domowy skarbiec. Ma nieskończoną liczbę kieszeni i kieszonek, na rzepy, zatrzaski i zamki. Jak się okazało, każde z nas wrzucało właśnie do tej torby wszystkie fajne, małe, nie do końca potrzebne rzeczy, składające się się na takie zagracające dom bibeloty. Sięganie po coś do tej torby jest miłą czynnością, bo uśmiecha się do mnie za każdym razem cała masa przedmiotów, tak abstrakcyjnych i komicznie ze sobą zestawionych niezmiennie mnie bawią. Dla przykładu, z pamięci: ścierka, bo ładna z Wilna i zabezpieczała sitko do parzenia herbaty (które zostało przez przypadek u Odile), słoń z podniesioną trąbą, rolka postrzępionego papieru toaletowego (zawsze się może przydać w podróży), 4 pendrivy, przypadkowe 5 rolek filmów do Canona, etc...
Sobotnie przepakowanie plecaka polegać będzie na ostatecznej eliminacji ciuchów, zwłaszcza ciepłych i książkę zostawiam przeczytaną, dla jakiegoś gościa Odile władającego językiem polskim.
W Brazylii mamy nocleg w Salwadorze i odbiór z lotniska. Viva Couch Surfing!! Eduardo mieszka z żoną i czterema owczarkami niemieckimi 50km od centrum, co było głównymi powodami napisania do niego. Oh, oh, oh, nie mogę się doczekać oceanu. Życie na Karaibach miało swoje rytuały. Jednym z nich był kontakt z wodą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz