czwartek, 3 czerwca 2010

Vale do Capao. Piątek, 28 maja.

2 dzień w raju. Dźwięki, atmosfera i bliskość natury. Spokój.
Rano szyłam, w ciągu dnia walczyłam z chaszczami w ogródku Sandry, potem jadłam smaczny obiad, a po obiedzie poszłam się umyć nad strumień. Popołudnie spędziłam czekając na samochód z Palmeiras, w którym dzień wcześniej zostawiliśmy torbę z ciuchami i owocami. Czekanie wypełnione obserwacją życia w miasteczku, rysowanie i czytaniem słownika. Piękny dzień, a po nim ciężki wieczór. Za dużo zjadłam, jakaś zgaga, wzdęcie, alergia na kurz z mięty i melisy wyrwały mnie z łóżka i tak piszę zażywając po kolei: Rennie, inhalację z lawendą, Poumon histamine i Artrin zewnętrznie. Jest pełnia, leżenie, kaszlenie i opędzanie się od komarów mnie wykończyło. Czuję się słaba i senna, ale przy każdym wdechu kaszel podchodzi do gardła, a z nim soczewica.. Czytam Anastazję, piję wodę i oddycham. I ten wiatr niespokojny...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz